poniedziałek, 21 lipca 2014

Prospere Clades

Późnym popołudniem nad Rockeath zebrały się ciemne, potężne chmury. Wirowały jak w gigantycznym kotle, ciężko wisząc nad miastem, którego pozbawiły kolorów. Wyglądały jak bezkształtny kolos chcący pochłonąć wszystko pod sobą. Każdy mały i duży budynek. Począwszy od tych kamiennych i ceglanych, kończąc na nowoczesnych domkach szeregowych, blokach i różnorakich konstrukcjach szkieletowych. Skoro nawet tak wysokie budowle zdawały się ulegać potędze tych mrocznych chmur, cóż dopiero miał zrobić człowiek? Ale ludzie wcale tego tak nie postrzegali. Spoglądali w ciemne niebo z niepokojem, ale nie ze strachem. Przyzwyczaili się już do tego kolosa, który za parę godzin miał przypuścić atak. Ale póki co byli bezpieczni. Nie zawracali sobie tym głowy i zanurzali się w swoim pośpiechu, który odznaczał się na tłumnych uliczkach. Każdy szedł w swoją stronę, nie widząc nic poza czubkiem swojego nosa. Nie zatrzymywali się przy schorowanych żebrakach, proszących o jakąkolwiek pomoc. Nie rozglądali się za znajomymi, choć miasto nie było bardzo duże. Skupiali się tylko na własnych celach.
Pośród tego zgiełku na jednej z ulic, prowadzącej do szkoły, stał chłopiec. Wpatrywał się w ludzi na boisku i placu zabaw za ogrodzeniem. Dzieci śmiały się, odbywały różne wymyślne zabawy. Starsi grali w piłkę, wyczyniając przy tym niesłychane akrobacje.
Chłopiec przełknął głośno ślinę i zacisnął pięści, aż zbielały mu kostki, po czym ruszył w stronę wejścia. Z zawzięciem a zarazem nieśmiałością podszedł do grupki rówieśników, która siedziała w kółku i właśnie skończyła jakąś grę. Dziewczyny siedzące przodem do niego, otworzyły szeroko oczy i zaczęły poszeptywać między sobą, gdy tylko go zobaczyły. To sprawiło, że inni odwrócili się, by zobaczyć, co poruszyło ich koleżanki. Na ich twarze natychmiast wpełzły grymasy niezadowolenia lub strachu.
Chłopiec ściskał knykcie coraz mocniej, czując, jak pot spływa mu po szyi pod bordową bluzkę. Skoro już tu przyszedł, nie mógł stchórzyć.
- Przepraszam, czy mógłbym dołączyć do gry? – wydusił z siebie na jednym oddechu.
Wyraz twarzy dziewczyn złagodniał, ale najstarszy z chłopców wstał, pokazując wrogość całą swoją postawą.
- Nie ma mowy! Nie będziemy bawić się z kimś takim jak ty.
- Mama mówiła, żeby trzymać się od was z daleka – dodał drugi.
- Wy zawsze przynosicie nieszczęście!                  
Zanim odrzucony chłopiec zdążył cokolwiek odpowiedzieć, poczuł na ramieniu silną dłoń. Usiłując powstrzymać łzy natarczywie próbujące wpłynąć mu do oczu, odwrócił się. Za nim stał wysoki nastolatek o długich, jasnobrązowych włosach. Patrzył na niego z naukowym zainteresowaniem, jakby badał jakiś niezwykle rzadki obiekt.
- Jesteś Cladesem, czyż nie? – zaśmiał się. – Sprawdźmy, czy rzeczywiście jesteście tacy odmienni, jak wszyscy mówią. Zagrasz z nami.
Młodzian pchnął go niezbyt delikatnie w stronę swoich znajomych, którzy patrzyli na nich z powątpiewaniem. Mały chłopiec czuł, że bynajmniej nie byli do niego przyjaźnie nastawieni. Zresztą jak do wszystkich Cladesów. Wiedział, że powinien uciec, zanim przekonaliby się, iż rzeczywiście różnił się od zwykłych ludzi. Ale nie miał na to najmniejszej ochoty. Skoro w końcu mógł zagrać z kimś nowym, chciał to zrobić, bez względu na to, jak krótko miało to trwać i co miało stać się potem.
- To się źle skończy, Danny – mruknął ciemnoskóry nastolatek.
Trzymał w ręku przezroczystą kulę, w której wnętrzu kłębił się połyskujący czerwony płyn.
- Przymknij się, Zack – odburknął mu ten, który przyprowadził dzieciaka. - Nie wierzę w te brednie o przynoszeniu nieszczęścia. Za to chcę przekonać się, czy Cladesi faktycznie są silniejsi i szybsi.
Na jego twarzy zakwitł szeroki, zuchwały uśmiech. Zack jedynie prychnął pod nosem w odpowiedzi i rzucił mu od niechcenia czerwoną kulę. Danny złapał ją jedną ręką i podszedł do białej linii narysowanej farbą. Zatoczył koło ręką, wskazując na tor.
- Znasz zasady?
Chłopiec kiwnął głową, przyglądając się szeregowi przeszkód: metalowym łukom, skręconym rurom, ścianom z dużymi dziurami i innymi dziwactwami. Wiedział, co musiał zrobić, bo co jakiś czas grał w to z siostrą i jej znajomymi. Zwykle robili to nocą, toteż musiał przyznać, że tor wyglądał zupełnie inaczej za dnia. Ale to nie powinno stanowić problemu. Musiał skupić się na zadaniu. Podszedł do linii i przykucnął tuż obok Dannyego, któremu uśmiech nie schodził z twarzy, kiedy programował kulę. W końcu wystawił ją w stronę małego przeciwnika, więc ten przyłożył do niej rękę. Piłka mignęła ostrym, czerwonym światłem i płyn zmienił się na zielony. Danny ułożył ją na ziemi, a kiedy zabłysła na żółto, oboje ruszyli z miejsca. Biegli niemalże równym tempem do momentu, w którym trafili na pierwsze przeszkody. Chłopczyk musiał zmierzyć się ze spiralną rurą. Przeszedł przez nią, robiąc przewroty na różne sposoby, łapiąc się za różne miejsca dziurawej tuby. Kiedy wyskoczył stamtąd, robiąc przy tym salto, nad przeszkodą pojawił się hologram z napisem „400 punktów”. Po tym pognał dalej, zostawiając Dannyego z tyłu. Ten natomiast złapał się za obręcz najwyższej z trzech dziur w ścianie, przez najniższą prześliznął swoje nogi, które potem wylądowały w drugiej. Gdy reszta jego ciała przemknęła przez obie, przełożył ręce do środka i nogi przedostały się do najwyższej, przez którą wyskoczył i pobiegł dalej. Obok przeszkody wyskoczył hologram z napisem „500”. Wtedy czerwona kula ruszyła ze startu i zaczęła gnać za nimi. Następne utrudnienia musieli mijać jak najszybciej i najstaranniej, aby czerwony pocisk w nich nie uderzył. Gdy tak wręcz latali w powietrzu, przytrzymując się przeszkód, Danny nagle runął na ziemię i zaczął krzyczeć. Chłopiec natychmiast się zatrzymał. Znajomi poszkodowanego pobiegli do niego, wyłączając kulę, która trzasnęła o ziemię tuż przed nim.
- Danny! Co ci jest?! – krzyknął jeden z nich, kucając przy nim.
- Skąd mam wiedzieć, cholera!
Danny trzymał się za podkurczoną nogę. Twarz miał wykrzywioną bólem. Jego jęk poniósł się po całym placu, ale nikt nie podchodził. Nawet dorośli z małymi dziećmi jedynie patrzyli na to bezradnie.
- Mówiłem ci, że to się źle skończy! – zawołał Zack.
Odwrócił się w stronę chłopca. Clades zastygł w bezruchu, patrząc na wijącego się Dannyego i jego znajomych starających się go uspokoić. Zwrócił wzrok na Zacka dopiero, gdy ten podszedł bardzo blisko i pchnął go, rzucając go na ziemię. Do oczu chłopczyka napłynęły łzy, ale nie był w stanie się ruszyć.
- To twoja wina! – ryknął Zack z odrazą. - Wy, Cladesi, zawsze przynosicie same nieszczęścia.
Zwinął dłoń w pięść i uniósł ją wysoko, żeby się zamachnąć. Chłopiec szybko zacisnął powieki, żeby nie widzieć zbliżającego się ucieleśnienia furii. Ale cios nie nadszedł. Clades nie otwierał oczu, dopóki nie usłyszał znajomego głosu.
- Coś ty chciał zrobić?
Chłopczyk gwałtownie podniósł głowę. Zobaczył młodego mężczyznę z rudą czupryną na głowie. Mocno ściskał pięść Zacka tak, że pod koszulą wyraźnie rysowały się wyrzeźbione mięśnie. Z jego szarych oczu jednocześnie sączyły się złość i chłód.
- Usiłowałeś rąbnąć bezbronnego dzieciaka? To tak jakbyś uderzył kobietę. Nie wydaje mi się, że chciałbyś pozbyć się miana mężczyzny.
- Przez niego Danny teraz cierpi! – żachnął się Zack.
- Czy on go chociaż dotknął? – syknął rudzielec. - Nie zauważyłem, a zapewniam cię, że wzrok mam dobry. Musiałbyś być głupi, żeby wierzyć w jakieś bajki o paranormalnych zdolnościach. Nie tknął go palcem. Danny sam się przewrócił.
Z odrazą odrzucił rękę Zacka i przez chwilę wstrzymał jego buntowniczy wzrok. W końcu podszedł do chłopczyka i pomógł mu wstać, po czym, ciągnąc go za sobą, podbiegł do Dannyego. Mruknąwszy coś na powitanie do jednego z zebranych, rozdarł nogawkę poszkodowanego. Obejrzał jego nogę, wykonując przy tym parę kompleksowych badań. W końcu ściągnął z siebie koszulę i zawiązał ją wokół jego nogi. Chłopak, z którym wcześniej się przywitał, podał mu swoją bluzę, więc ją również zamotał, usztywniając kończynę.
- Złamał ją – oznajmił. - Zabierzcie go do kliniki. Jest niedaleko. Pewnie wsadzą go w gips, ale jakoś to przeżyje.
- To wszystko wina tego gówniarza! – ryknął Danny.
Natychmiast ugryzł się w wargę, gdy poczuł, jak rudzielec ścisnął dwoma palcami jego piszczel.
- Emmett! – skarcił go jeden z zebranych
- Nie zmuszaj mnie, żebym żałował, że ci pomogłem – syknął do Dannyego, zabierając rękę z jego nogi.. – Zabierzcie go stąd. Chodź, Dorian – skinął na chłopczyka.
Chłopcy pozbierali z ziemi Dannyego mamroczącego przekleństwa pod nosem i pomogli mu iść w stronę bliższego wyjścia. Emmett wraz z Dorianem ruszyli do drugiego. Gdy wyszli za ogrodzenie, straszy chłopak podszedł do niebieskiej torby leżącej na chodniku. Wyjął z niej opaskę, którą zamocował na ręce i nacisnął guzik. Kiedy ruszył, torba sama pojechała za nim.
- Nie będę się czepiać, ale możesz mi powiedzieć, dlaczego po prostu nie uciekłeś? – zagadnął Emmett, spoglądając na kotłujące się chmury na niebie.
- Nie będę uciekał – burknął Dorian.
- Ja tam wolałbym, żeby moja piękna twarz, nie została przestawiona.
- To nie jest śmieszne.
Emmett uśmiechnął się do siebie, po czym spojrzał na chłopca idącego obok z naburmuszoną miną. Mimo że miał pyzate policzki ozdobione piegami, wcale nie wyglądał na dziesięciolatka. Jego rozbudowane mięśnie i spora postura kłóciły się z delikatną, dziecięcą twarzą. Ale to właśnie na niej znajdowało się wyjaśnienie tej nieproporcjonalności - oczy. Oczy, które Emmettowi zawsze przypominały jego starszą siostrę. Oczy, które były powodem odrzucenia tak małego chłopca nie tylko przez rówieśników, ale i całe społeczeństwo. Oczy, które napawały zwykłych ludzi strachem. Oczy, stanowiące pamiątkę wydarzenia sprzed lat, które wyniszczyło połowę ich kraju. Oczy o dwóch kolorach - błękitnym i brązowym.
Choroba prospere clades, na którą cierpiał Dorian, polegała na zniekształceniu procesów oddychania komórkowego. W wyniku czego w ciele powstawał nadmiar energii. Objawiało się to nienaturalną siłą, szybkością i wytrzymałością. Nie wiedzieć czemu, ofiary tej mutacji zostały naznaczone różnobarwnością tęczówki, mimo że schorzenie nie miało z tym nic wspólnego. Brązowo-niebieskie oczy stały się czymś w rodzaju znaku rozpoznawczego dla pozostałych. W ludziach budziły one odrazę i strach. Tylko dlatego że były inne. Postrzegano Caledsów jak skażonych inwalidów, których trzeba gnębić i nie można się do nich zbliżać, bo samemu się zachoruje. Emmett zawsze uważał takie osoby za bezmózgie, skoro prospere clades to choroba uwarunkowana genetycznie. Cierpieli na nią potomkowie osób napromieniowanych po wybuchu elektrowni jądrowej w Lousville na północy kraju około stu pięćdziesięciu lat temu. Nie dało się tym zarazić.
- Znów tak na mnie patrzysz – burknął Dorian.
Emmett zamrugał kilka razy, wracając myślami do wąskiej drogi pomiędzy nowoczesnymi szeregowcami zbudowanymi głównie z „czarnego szkła”. Zauważył wtedy dwie dziewczyny w kolorowych sukienkach, łopoczących na wietrze. Kiedy jedna z nich spojrzała na niego, uśmiechnął się jednym ze swoich najbardziej czarujących uśmiechów, na co ta zareagowała chichotem i puściła do niego oczko.
- Znalazłbyś sobie jedną dziewczynę – rzucił Dorian.
Emmett jednak zdawał się tego nie słyszeć. Dopiero gdy odprowadził śmiejącą się dziewczynę wzrokiem, spojrzał na chłopca, który patrzył na niego z wyrzutem.
- Przepraszam, iż jestem tak zniewalająco przystojny, że podobam się wszystkim dziewczynom. Nie mogę przecież zawieść ich naiwnych, gołębich serc.
Mówiąc to przesunął smukłymi placami swoją starannie pielęgnowaną i wyczesaną rudą grzywkę postawioną do góry, co zakończył teatralnym westchnięciem.
- Jesteś głupi – stwierdził Dorian.
- Dzięki. Zawsze ceniłem sobie szczerość. A właściwie gdzie jest twoja siostra? Miałem w planach cię do niej zaprowadzić, ale tamta dziewczyna była naprawdę ładna i chętnie poszedłbym umówić się z nią.
- To sobie idź. Umiem trafić do domu.
- Nie ma szans. Postanowiłem już, że cię do niej zaprowadzę. Za późno na odwrót. Tylko powiedz mi, gdzie mam iść.
Emmett wbijał pełen wyczekiwania wzrok w swojego małego towarzysza, ale ten odwrócił głowę i milczał. Rudzielec zapewne wybuchłby, gdyby nie fakt, że był zmęczony po treningu. W końcu Dorian spojrzał na zarys zielonych pagórków rozkładających się u stóp skalistych gór przylegających do miasta.
- Biorąc pod uwagę jej dzisiejsze zachowanie, może być na Wzniesieniu Wierzby.
- Dlaczego twoja siostra musi być takim dzikusem? – Emmett mruknął ze znużeniem, po czym znów spojrzał na coraz bardziej niespokojne niebo. – Chodźmy szybko.
Wzniesienie Wierzby stanowił trawiasty pagórek, którego wysokość ciężko określić. Kiedy wdrapywano się po stromych, wąskich brukowanych uliczkach wijących się zygzakiem, śmiało można by powiedzieć, że był wysoki. Jednak patrząc na niego z daleka, wyglądał jak delikatne niemowlę o odmiennym kolorze skóry na tle ostrych, ciemnych gór, których szczyty sięgały dużo wyżej niż drapacze chmur i ginęły w mroku wzburzonego nieba.
W tym momencie Emmett i Dorian zdecydowanie widzieli Wzniesienie Wierzby przez pierwszy pryzmat. Włóczyli nogami po ostatnim odcinku bruku, ciężko oddychając, choć żaden z nich nie spocił się zanadto.
- Oby Vivian tam była. Inaczej cię ukatrupię – wysapał Emmett.
- I ty niby trenujesz strzelectwo w ekstremalnych warunkach?
- Właśnie dlatego cię zabiję, że jestem świeżo po treningu. Nie widać?
Ostentacyjnie pokazał ręką na niebieską torbę, ciągnącą się za nim. Dorian jedynie prychnął pod nosem i skupił uwagę na dalszej drodze, która okazała się już całkiem krótka.
W końcu ich oczom ukazała się ogromna wierzba. Jej cienkie gałęzie, niczym strużki wody tryskające z niegdysiejszych fontann, spływały niemalże do samej ziemi usłanej niezwykle zielonkawą trawą. Wśród tej roślinności kontrastowała leżąca postać, którą gałęzie drzewa delikatnie muskały, jakby utulały dziecko do snu. Choć ten obraz wyglądał niezwykle błogo, w obu chłopcach budził niepokój.
- Albo zemdlała, albo śpi – powiedział Dorian.
- Mam nadzieję, że to drugie.
Obaj podbiegli do Vivian i przyjrzeli się jej. Dość szczupła, choć o wyraźnie zaznaczonych biodrach, dziewczyna leżała na boku, przytulając się do trawy. Podłużne liście na końcówkach delikatnych gałęzi, usadowiły się w jej kasztanowych, gęstych włosach niczym pisklęta w gnieździe. Kosmyki opadały na równie owalną twarz jak Doriana, jednak w przeciwieństwie do niego, ubogą w piegi. Jeden policzek był przyciśnięty do rąk złożonych jak do modlitwy. Widząc to ułożenie, chłopcy odetchnęli z ulgą.
- Ja ją obudzę – postanowił Emmett.
Nie czekając na odpowiedź, podszedł jeszcze bliżej i położył się bokiem tuż obok Vivian. Gdy spojrzał na nią z niewielkiej odległości zauważył też, że jej blada twarz miała lekko różowy odcień, co upewniło go, że tylko spała, choć często zdarzały jej się omdlenia. Gdy tylko zobaczył, że jej brwi były lekko ściągnięte, wsunął dłoń pod jej włosy i lekko połaskotał ją po szyi.
- Wstawaj, śpiąca królewno – wyszczerzył się.
Momentalnie spod powiek wyłoniły się przerażone błękitne oczy. Uśmiech Emmetta zmyło uderzenie jej ręki w jego twarz. Wykopała go nogami kawałek dalej, aż się przeturlał. Gdy znów odwrócił się w jej stronę z grymasem bólu, zobaczył, że podpierała się na łokciach, pusto wpatrując się w przestrzeń i ciężko oddychając. Emmett przeklął cicho pod nosem, wstał i podszedł do niej. Wyciągnął rękę, którą po chwili wahania chwyciła i podniosła się.
- To bolało – powiedział Emmett z wyrzutem.
- Przestraszyłeś mnie! – obruszyła się Vivian.
Spojrzał na nią spod przymrużonych powiek.
- Znowu miałaś ten sen – stwierdził, poważniejąc.
Vivian odwróciła wzrok i objęła się rękoma, po czym nieznacznie skinęła głową.
- Zagłada świata zemstą żywiołów – rzuciła ze znużeniem. - Chyba za dużo myślę o nieszczęśliwej doli przyrody. Ale jak tego nie robić, kiedy ludzie wyrządzają jej tyle krzywdy? O, Dorian.
Jej brwi uniosły się w szczerym zdziwieniu, gdy zobaczyła swojego brata. Była tak zaaferowana swoim snem i gwałtowną pobudką, że wcześniej go nie zauważyła. Ale Dorian nie wyszczerzył się do niej jak zwykle, tylko spuścił wzrok. Znała to zachowanie zbyt dobrze. Z niepokojem spojrzała na Emmetta, oczekując wyjaśnienia.
- Znowu chcieli go poturbować – wzruszył ramionami. - Wracając z treningu to zauważyłem, więc mu pomogłem.
- Nic im nie zrobiłeś? – zapytała Doriana.
- Nie, ale chłopak złamał sobie nogę – odpowiedział za niego Emmett. - Wyperswadowałem swoje racje, ale ludzie są idiotami.
Vivian pokiwała powoli głową, po czym podeszła do Doriana i przytuliła go do siebie.
- Cieszę się, że jesteś od nich mądrzejszy.
Choć Dorian przez całą drogę trzymał się dobrze, te słowa sprawiły, że rozpłakał się w mgnieniu oka. Pociągał nosem i tuląc się do siostry, która pieszczotliwie głaskała go po brązowych włosach, dopóki nie rozległ się krzyk Emmetta.
- Moje spodnie! Tak je lubiłem!
Rudzielec naciągał kremowe, dość wąskie bojówki, na których widniała podłużna zielona plama, rozpaczliwie trąc je w nadziei, że to coś pomoże.
- Jak ja mam pokazać się publicznie w takim stanie?! Ściągam je w tej chwili – podwinął bluzkę, żeby chwycić za górę spodni.
- Przestań! – Vivian odwróciła się do niego plecami. – Inni nie muszą widzieć twojego na wpół gołego tyłka.
- Mylisz się w tej kwestii, aczkolwiek stwierdzam, że nie wszyscy są godni, by podziwiać jego piękno. A ty chcesz sobie popatrzeć?
- Nie!
Emmett roześmiał się i podsunął wyżej spodnie, po czym starannie ułożył na nich swój czarny podkoszulek. Nagle poczuł podmuch silnego, zimnego wiatru, który wywołał ciarki na jego skórze. Spojrzał najpierw na włosy Vivian, które pofrunęły w górę, jakby nagle zmieniły się w wodorosty targane przez silny prąd, a następnie na niebo, które przyjęło już kolor metalu.
- Powinniśmy już wracać – zawołał Emmett.
- Najpierw muszę ci coś pokazać – zaprotestowała Vivian, podnosząc się.
- Nie mamy czasu.
- W takim razie chodź szybko.
Vivian złapała Doriana za rękę i ruszyła w bok pagórka. Emmett jeszcze raz spojrzał z niepokojem na niebo, po czym pognał za nimi. Zbiegli kawałek po zielonej trawie, żeby wspiąć się na następne strome wzniesienie, na którego szczycie rozpościerał się mizerny las. Wiatr szalał coraz mocniej, szarpiąc włosy całej trójki. Mknęli przez drzewa, unikając niskich gałęzi, zdających się czyhać, aż na nie wpadną. W końcu Vivian zatrzymała się przed skupiskiem krzewów. Rozchyliła gałęzie w jednym miejscu i ukazało się przejście. Weszła przodem, a za nią niepewnie podążyli chłopcy. Szli wąską ścieżką, pomiędzy dwiema ścianami z krzaków, a gałęzie głośno trzaskały im pod nogami.
W końcu wyszli na otwartą przestrzeń, gdzie znów uderzył ich podmuch jeszcze silniejszego wiatru. Z uporem starał się zdmuchnąć ich z powierzchni ziemi, ale oni krzyżowali mu plany. Teren stromo schodził na dół, przypominając klify, aż do ponurej doliny malującej się przed nimi. Trawa miała dużo bledszy kolor niż ta na Wzniesieniu Wierzby i stopniowo ustępowała wyjałowionej glebie. W dole widać było wyschnięte koryto rzeki, która musiała niegdyś tam płynąć, ale na ten czas pozostały po niej tylko bliżej nieokreślone odpady. Jednak uwagę najbardziej przyciągał kompleks szkieletowych budynków. Mimo tego, że od dawna musiały być nieużywane, dało się tam dostrzec ludzi.
- To opuszczona fabryka – oznajmiła Vivian. - Kiedyś tętniła życiem, ale produkowała zbyt szkodliwe substancje i ją zamknięto. Popadała w ruiny. Czytałam o tym. Charlotte też o niej mówiła.
- W takim razie dlaczego ktoś tam jest? – zapytał Emmett.
- Właśnie to mnie intryguje i bynajmniej mi się nie podoba. Dziwne, prawda?
- Tak, ale może wracajmy już, zanim nas zmoczy czarny deszcz. Nie mam przy sobie osłony.
Vivian kiwnęła głową, rzuciła ostatnie spojrzenie najpierw na dolinę, potem na niebo, po czym wszyscy szybko udali się w drogę powrotną. 

3 komentarze:

  1. No w końcu się doczekałam! Powiem, że trudno mi się przestawić u Ciebie na całkiem inny gatunek, ale daj mi parę dni a przyzwyczaję się do tego c:
    Co do samego rozdziału, który przy okazji wprowadza nas w sam świat to jestem bardzo zadowolona. Piękne opisy i ładne przechodzenie ze scen. W sumie to ciągle jeszcze mało wiem, ale czekam na kolejne.
    No i kocham już tego rudzielca <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hue. <3
      A dziękuję bardzo i cieszę się, też go kocham. :D

      Usuń
  2. 24 yrs old Database Administrator II Isabella Marquis, hailing from Guelph enjoys watching movies like The End of the Tour and Drawing. Took a trip to Monastery and Site of the Escurial and drives a Viper. porada

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy