niedziela, 8 marca 2015

Owoc zemsty

Gdy giganty ruszyły w stronę miasta, Oliver wyszedł z wnęki, z której wyjechała już rozmiażdżona maszyna. Zaciskając na ramieniu bandaż, rozejrzał się wokół. Najpierw jego uwagę zwrócił posąg przypominający anioła. Ze zdziwieniem obserwował, jak rzeźba wzięła Doriana z rąk Vivian i poszybowała w stronę gór. Potem Oliver spojrzał na grunt. Przed nim rozciągało się pustkowie, w którym powstały dziury i różne żłobienia spowodowane ruchem olbrzymów. W wielu miejscach leżały ludzkie ciała. Oliver chciał ruszyć do najbliższego z nich, by zobaczyć, czy dało się coś wskórać, jednak jego kończyny odmówiły mu posłuszeństwa. Zaklął pod nosem, znów czując przypływ bezsilności. Podczas pogoni za Adrienem James został postrzelony i padł gdzieś po drodze. A Oliver nie mógł się zatrzymać ani odwrócić. Musiał gonić zabójcę i unikać pocisków wysyłanych przez niego. Kiedy giganty zaatakowały maszynę Adriena, ten natychmiast ewakuował się z niej w kapsule, która wystrzeliła w stronę lasu niedaleko fabryki. Oliver chciał rzucić się za nim, ale rany spowolniły jego ruchy, więc z zaciśniętymi zębami wszedł do jaskini i tam się opatrzył, w między czasie podziwiając widowisko.
- Oliver – usłyszał cichy, znajomy głos, który sprawił, że po plecach przeszedł mu dreszcz.
Powoli odwrócił się w jego stronę i zobaczył Charlotte. Do jej blond włosów przyczepił się brud, sprawiając, że ściemniały o ton. W drobnej ręce trzymała kilka fiolek z kolorowymi płynami. W jej ciemnobrązowych oczach malował się cały ból, jaki doświadczyła w ostatnim czasie. Przez długą chwilę stali tak po prostu, patrząc na siebie, ale Oliver w końcu tego nie wytrzymał i odwrócił wzrok.
- Musimy opatrzyć rannych – wykrztusił z trudem.
Złapał się za głowę w momencie, gdy coś go w nią uderzyło. Spojrzał w dół i zobaczył, że to mały kamyk. Zwrócił wzrok w stronę Charlotte, której oczy zalały się łzami.
- Zostawiasz mnie w takim stanie bez słowa i żadnej wskazówki, dlaczego to zrobiłeś. Każesz Emmettowi sprawić, żebym cię znienawidziła. A ty wracasz tutaj, jako zabójca nienarodzonego dziecka i jedyne co masz mi do powiedzenia to „musimy opatrzyć rannych”?!
- Nie – odparł, patrząc jej prosto w oczy. - Mam jeszcze jedno. Kocham cię – odwrócił wzrok. - Ale nie sądzę, żebyś chciała słuchać o historii z Lilith.
Charlotte rzuciła w niego butem, przed którym Oliver nie zrobił uniku, więc dostał w twarz. Powstrzymał się przed uśmiechem, widząc, że Charlotte celowała z daleka od ran, a stała zbyt blisko i używała zbyt mało siły, żeby uszkodzić mu głowę.
- Jesteś durniem – stwierdziła. – Zawsze mówiliśmy sobie o wszystkim, Oliverze. Zawsze. Więc i tym razem mi to opowiesz, kiedy będziemy starać się kogoś uratować, czy ci się to podoba, czy nie. A potem zdecyduję, co dalej z tobą zrobić.
- Mówię do wszystkich, którzy tutaj zostali – zagrzmiał głos Enyi.
Charlotte i Oliver spojrzeli w górę. Enya stała na krawędzi, nagłośniając swój głos jednym z tych Worviańskich urządzeń.
- Jak najszybciej skontaktujcie się z rodzinami, które są w mieście. Nie wiemy, jakie giganty mają plany, ale wasi bliscy są w potencjalnym zagrożeniu. Zróbcie to szybko, żeby potem postarać się uratować kogo się da. Pojazdy z lekarzami i wyposażeniem medycznym już jadą.
- Philip jest w domu – szepnęła Charlotte.
Oliver spojrzał na nią z zaskoczeniem, a po chwili na jego twarz weszło przerażenie.
- Zadzwoń do niego natychmiast – wypalił szybko.
- Oliver, co się dzieje? – zapytała zaniepokojona, wyciągając z kieszeni telefon.
- Adrien uciekł. Pobiegł w przeciwną stronę niż giganty, ale ma tendencje do prezentowania niespodzianek.
- On go zabije – jęknęła Charlotte z przerażeniem. - Idę tam.
Odwróciła się z telefonem przy uchu. Usłyszała protest Olivera, ale nie zwracała na niego uwagi i szła dalej. W końcu jednak zatrzymała się, czując jego ręce oplatające się wokół jej tali.
- Ja tam pójdę – powiedział stanowczo.
- Ty ledwo chodzisz – prychnęła Charlotte, odwracając się do niego przodem.
- Nawet w takim stanie jestem lepszym strzelcem niż ty – mruknął posępnie.
Przez chwilę wstrzymywali swój wzrok, ale w końcu Charlotte westchnęła ze zrezygnowaniem. Wyciągnęła z kieszeni pistolet oznaczony niebieskim pierścieniem.
- Odurzające – podała mu broń. - Nie zabij go. Chcę, żeby go osądzili według prawa. To syn Philipa. A stając się jego zabójcą, zmienisz się w niego.
- Dziękuję.
Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. Wziął od Charlotte pistolet i schował go w futerale przyczepionym do paska. Odwrócił się i pobiegł w stronę miasta.
- Jeszcze jedno – zawołała za nim Charlotte.
Oliver odwrócił głowę, by na nią spojrzeć.
- Kocham cię, ale cię nienawidzę – wyszczerzyła się.
Oliver uśmiechnął się szeroko, skinął potakująco, po czym znów skupił się na drodze. W tym czasie Charlotte podbiegła do najbliższej osoby, by sprawdzić, czy jeszcze żyła.
W końcu zjawiły się pojazdy medyczne oraz transportowe. Oliver wsiadł do jednego z nich i wyjechał z doliny, zostawiając za sobą istny szpital na otwartym powietrzu.
Gdy zaparkował pod domem Garroda, szybko wysiadł i przeszedł przez otwarte drzwi. Na końcu korytarza słyszał głosy, więc wyciągnął broń od Charlotte i podszedł bliżej.
- Z początku miałem w planach podpalić twój dom, kiedy byłeś wewnątrz, ale sprawy przyjęły trochę inny obrót – mówił Adrien. – Wydaje mi się, że mógłbym uniknąć odpowiedzialności prawnej. Ale polecisz ze mną do Fighting, skąd wydobywa się mój pierwiastek i pomożesz mi wprowadzić go w użycie.
- Adrien, po co to wszystko? – spytał Philip zachrypniętym głosem pełnym strachu i rozpaczy.
- Dla wyższości, władzy – wymieniał jak listę zakupów. – Głównie, żeby pokazać swój geniusz, którego niektórzy nie doceniają.
Adrien wyciągnął rękę w stronę wejścia i strzelił w tamtą stronę, co rozwaliło całą ścianę. Olivera odrzuciło do tyłu, ale podniósł się i wyszedł mu naprzeciwko.
- Trafiłem w ciebie dwa razy, a ty we mnie zero – rzekł Adrien, pokazując przed nosem liczbę palców. - Naprawdę myślisz, że z kulami w ciele możesz mi coś zrobić?
- Właściwie to tak.
- Jak wolisz – prychnął z rozbawieniem. – Ja za to zastanawiam się, co z tobą zrobić. Straciłem cenną współpracownicę, a przecież nie mogę winić za to siebie, więc załóżmy, że to przez ciebie.
- Nieźle się dobraliście.
- Tak jak ty i Emmett.
Na twarzy Adriena wykwitł jadowity uśmiech, aż Olivera przeszły ciarki.
- Co masz na myśli? – spytał, bezskutecznie siląc się na pewność w głosie.
- Oboje zraniliście Lilith. Czy coś takiego – machnął lekceważąco ręką.
- Co ma Emmett do tego?
- Nie wiesz tego, a ja nie mam zamiaru ci mówić. Philip, wstawaj.
Oliver patrzył ze ściągniętymi brwiami na Adriena, po czym zerknął na jego ojca. Starzec podniósł się z fotela z bólem, wstydem i żalem wymalowanymi na twarzy. Oliver, korzystając z okazji, strzelił w Adriena, ale ten zrobił unik.
- Chyba rozmawiałeś już ze swoją ukochaną, skoro chcesz mnie uśpić. Raczej nie licz na to.
Adrien wystrzelił pocisk w górę i część dachu runęła na nich. Przygniotła Olivera, ale nad Garrodami wyrosła świetlista bariera. Z góry zleciała drabinka prowadząca do helikoptera, po której oboje weszli.
- Skoro nie mogę spalić mojego ojca, ty możesz go zastąpić. Chociaż, szczerze powiedziawszy, na twoim miejscu wolałbym strzelić sobie w łeb, mając świadomość, że zabiłem nienarodzone dziecko mojego najlepszego przyjaciela – wyszczerzył się. – Miłego umierania.
Oliver wybałuszył oczy, gdy w jego głowie przemknął obraz postrzelonej przed kilkoma laty Lilith. Adrien natomiast rzucił coś niedaleko i po chwili w tym miejscu wybuchł ogień. Oliver z trudem odsunął kawałek drewna ze swojej ręki i nacisnął na guzik na bransoletce. Natychmiast wokół niego pojawiła się tarcza, która odepchnęła resztę drewna. Podniósł się na nogi, strzelił inną bronią w ścianę i wybiegł przez dziurę, którą zrobiła. Z przerażeniem wsiadł z powrotem do samochodu, zostawiając za sobą palący się dom. Odpalił silnik, ale zanim ruszył, zdumiał go widok biegających drzew, gigantów rozwalających instytut, piorunów uderzających co jakiś czas w wyższe budynki oraz pożarów tu i ówdzie. Zakląwszy pod nosem, Oliver wyjechał na ulicę i ruszył w stronę Middleheart.

Enya podeszła do Emmetta obejmującego roztrzęsioną Vivian.
- Musicie jakoś to zatrzymać – powiedziała stanowczym głosem. - Tam giną niewinni ludzie.
- Co zrobisz? Przemówisz olbrzymom do rozsądku? – sarknął Emmett.
- Ja nie – odparła, kierując wzrok na Vivian. – Ale ona mogłaby to zrobić.
- Na pewno nie teraz – odburknął.
- To nie żarty - rzuciła ostro Enya. – Vivian, twój brat zginął dziś honorowo.
- Zginął jako ofiara za wymierzenie sprawiedliwości przez naturę, która teraz zniszczy wszystko, co jej zagraża – odpowiedziała cicho.
- W całym Rockeath czy może opanują cały świat?
- Nie wiem.
- Nie mamy po co mierzyć się z nimi. Zniszczą nas. Ale ty możesz ochronić innych przed stratą, jakiej ty doświadczyłaś.
- Mojego brata nikt nie uratował – powiedziała gorzko.
- Za to ty możesz ochronić czyjegoś.
- Vivian – odezwał się łagodnie Emmett. – Zawsze broniłaś natury. Teraz chyba już nawet wiemy czemu. Ale w tej chwili ona sama się ratuje. Tylko na co nam to, jeśli nie będzie ludzi, którzy będą mogli to docenić. Nie jesteś zła, Vivian.
- Nic nie mogę zrobić.
- Możesz porozmawiać z tą rzeźbą. Z tego co zauważyłem, ona ma władzę nad gigantami. Proszę cię. Nie chcesz, żeby ginęli niewinni ludzie. Wiesz jak bolesna jest ich strata. Nie pozwól innym przechodzić przez to piekło, którego doświadczyłaś.
Przez dłuższy czas Vivian siedziała w bezruchu. W końcu jednak odsunęła się od Emmetta i podniosła. Enya machnęła ręką na kogoś w oddali. Emmett wstał i złapał Vivian za rękę.
- Pójdę z tobą na wypadek, gdyby rzeźba stwierdziła, że już cię nie lubi.
- Prędzej o tobie tak zdecyduje – mruknęła Vivian.
- Macie nasz najnowszy model motoru górskiego – oznajmiła Enya. - Ciesz się nim, Emmett.
Rudzielec spojrzał w stronę, gdzie Worvianka wcześniej machnęła. Właśnie jechał do nich pojazd na dwóch ogromnych kołach, przyczepionych w dużym odstępie od całej obudowy. Zatrzymał się tuż przed nimi i kierowca rzucił Emmettowi kluczki. Bez zastanowienia rudzielec i Vivian wskoczyli na siedzenia.
- Jeździ w pionie? – zapytał Emmett.
- Oczywiście – odpowiedziała Enya.
Nie minęła chwila, a motor już znalazł się na stromym wzniesieniu, pod które podjeżdżali, by po chwili zniknąć z pola widzenia Enyi.

Oliver od dłuższego czasu szukał Emmetta i Charlotte pod Middleheart. W końcu jednak dowiedział się, że obojga gdzieś poszli. Wsiadł z powrotem do samochodu i cofnął się do miasta. Gdy dojechał do szpitala, w którym powinna być Charlotte, wyszedł na parking. Jego uwagę zwróciło niebo. Ciemne chmury zaczęły się rozstępować i promienie słońca zalały całe miasto. Otworzył oczy ze zdumienia, widząc, że wodny wąż rozprysnął się i rozlał po korycie, które sam wyrył, tworząc rzekę w środku miasta. Bagnisty potwór wydął się, by w końcu jakby zastygnąć w kształcie czegoś, co wyglądało jak zamknięty las albo nietypowy pagórek. Tornado pofrunęło w górę, odganiając pozostałe ciemne chmury, po czym rozpłynęło się w powietrzu. Gigant z głazów skulił się, formując górę, która zatrzymała się w miejscu, gdzie niegdyś stał Instytut. Zaś pojedyncze wcześniej rozszalałe drzewa wbiły swoje korzenie tam, gdzie aktualnie stały i znieruchomiały. Oliver z konsternacją przyglądał się temu widokowi. Zburzone budynki, przepołowione wiszące drogi, przewrócone słupy wysokiego napięcia. A na ponad ten cały obraz zniszczenia wybijały się pozostałości po gigantach uosabiających naturę, które zdawały się świecić wśród panującej wokół ciemni kolorów spustoszonego miasta.

Charlotte, Emmett i Vivian siedzieli przy szpitalnym łóżku Olivera. Wszyscy byli pogrążeni w gorzkiej zadumie.
- Emmett, powiedz mi, że nie znasz Lilith – odezwał się w końcu Oliver.
- Nie wiem. Przypomina mi kogoś.
- Miała wtedy krótkie, czarne włosy.
Emmett przez chwilę wyglądał, jakby wertował swoją pamięć, aż w końcu jego brwi podskoczyły do góry.
- Już wiem – zawołał radośnie, ale potem jego wyraz twarzy się zmienił. – O cholera.
- Emmett o tym wie, ale wy nie – mruknął Oliver. - Parę lat temu podczas treningu w terenie urządzaliśmy polowanie. Mieliśmy opaski na oczach, więc polegaliśmy tylko na pozostałych zmysłach. Wtedy usłyszałem kroki. Przyczaiłem się i oddałem strzał. Jednak zamiast jakiegoś kwiknięcia czy czegoś takiego rozległ się ludzki krzyk. Natychmiast zdjąłem opaskę i z przerażeniem zobaczyłem, że na ziemi leżała ciężarna kobieta, z której brzucha wypływała krew. Powierzchownie ją opatrzyłem, ale nie wiedziałem do końca co robić. Zabrałem ją do szpitala, chcąc jej pomóc. Tylko że ona nie chciała mnie widzieć na oczy, gdy dowiedziała się, że poroniła. Jedynie kazała wysyłać sobie pieniądze, co zrobiłem, czując się winny. Mimo tego i tak wytoczono proces. Na teren naszego pola był zakaz wstępu, więc udało mi się uniknąć kary, co, szczerze mówiąc, mnie nie zadowalało. Przez parę lat ciągle wysyłałem jej pieniądze, wiedząc, że mnie nienawidzi, ale w końcu przestałem, a ona milczała. Nie słyszałem o niej nic aż do teraz. Farlow zagroził mi, że cię zabije, Charlotte, jeśli nie wyjadę do Fighting, żeby brać udział w tajnej wojnie o pierwiastek, który wymyślił Adrien. Nie mogłem ci nic powiedzieć. Kazał mi zostawić cię bez słowa. Nie pozwolił mi nikomu o tym powiedzieć, więc odszedłem tak a nie inaczej. Oczywiście wszystko było zaaranżowane przez Lilith, która, jak widać, dążyła do zemsty. I to samo zrobiła tobie, Emmett. Lata temu wykorzystałeś ją tylko dlatego, że byłeś w dołku. Zostawiłeś ją, więc nie powiedziała ci, że zaszła w ciąże. Chciała sama zająć się dzieckiem, ale ja jej to uniemożliwiłem. Dlatego wyszła za Farlowa z wielkimi wpływami i manipulowała nim tak, żeby zemścić się na nas obu.
Charlotte ciągle wpatrywała się w Olivera, który opowiadał głównie ze spuszczonym wzrokiem. Vivian od dłuższego czasu patrzyła na zszokowanego Emmetta. Ten wbijał spojrzenie zielonych oczu w bliżej nieokreślony punkt, jakby oglądał obrazy z przeszłości.
W końcu Emmett podniósł się z miejsca, zacisnął pięści i przymknął powieki. Gdy je otworzył, zamachnął się i rąbnął Olivera w twarz. Charlotte krzyknęła przerażona, a Vivian wstrzymała oddech. Rudzielec pomachał ręką na rozluźnienie i usiadł z powrotem. Oliver wypluł ślinę i czując pieczenie na policzku, spojrzał na przyjaciela.
- To tak ode mnie za mojego syna – wyjaśnił Emmett. – Jako że nawet nie wiedziałem o jego istnieniu, a Lilith wystarczająco cię skrzywdziła, to będzie koniec tematu.
- Dobrze – odparł Emmett, uśmiechając się delikatnie. - Ale też ci przywalę, jak odzyskam siły, bo nie zająłeś się Charlotte jak należy.
- Tak właśnie mężczyźni rozwiązują problemy – prychnęła Vivian. – Chodź Emmett, oni też muszą porozmawiać.
Rudzielec kiwnął głową i oboje wyszli na zewnątrz, zostawiając parę samym sobie. Oliver zacisnął mocniej rękę na dłoni Charlotte.
- Przepraszam cię, że nic ci nie powiedziałem i musiałaś przeze mnie cierpieć.
- I tak będę ci to wypominać do końca życia – uśmiechnęła się.
Charlotte nachyliła się i pocałowała Olivera. Natychmiast doznała nieopisanej ulgi, czując ciepło jego ust na swoich. Emocje, które w nią uderzyły, przypominały napicie się kieliszka wódki po odwyku alkoholika. Nie wiedzieć kiedy, znalazła się na Oliverze i zatraciła się w nim.

Vivian siedziała na żółtym krześle z podkurczonymi nogami, które oplotła rękami, pusto wpatrując się w obraz rozciągający się za oknem na przeciwnej ścianie. Natomiast Emmett chodził w kółko, zapewne myśląc o Lilith i ich dziecku. W końcu jednak zatrzymał się i zerknął na Vivian. Podszedł do niej i usiadł obok.
- Nie mogę zapomnieć – odezwała się cicho Vivian. – Tamtej nocy. To był ostatni raz, kiedy go widziałam, zanim to wszystko się stało. Nie potrafię zignorować tego, że to ty we mnie strzeliłeś. Doskonale zdaję sobie sprawę, że musiałeś, że to dla mojego i Doriana dobra, że nie miałeś wyjścia. Naprawdę wiem. Ale po prostu nie umiem tego zapomnieć. Boję się ciebie.
Spojrzała z bólem na Emmetta. Chłopak przez chwilę wstrzymał jej wzrok. W końcu jednak przeniósł go gdzieś indziej, robiąc minę, którą zwykł przyjmować, kiedy obmyślał jakiś plan.
- Rozumiem to – odezwał się w końcu pogodnie. – Potrzebujesz teraz przestrzeni i wsparcia, a nie dodatkowych obciążeń. Mimo że nie umiesz mi zaufać, podświadomie wiesz, iż możesz na mnie polegać – zaśmiał się. – To twoje słowa. Dlatego będę twoim przyjacielem tak jak zawsze. Zostanę nim tak długo, jak będzie trzeba. Nawet jeśli zestarzejemy się razem, a ty wciąż będziesz się mnie bała, nie zmienię się. Zostanę z tobą i będę czekał, nawet jeśli nie mam na co.
Vivian uśmiechnęła się delikatnie i oparła głowę o jego ramię. Emmett przyłożywszy policzek do jej ciemnobrązowych włosów, zamknął oczy. Vivian natomiast wciąż wpatrywała się w pozostałości po gigantach,  które zdawały się mienić w świetle zachodzącego słońca. Słyszała też, że z gór dochodziły piękne głosy, śpiewające żałobną pieśń, choć Vivian była przekonana, że tylko ona ją słyszała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy