Charlotte
przeciskała się za profesorem Garrodem przez tłum zebrany w holu Instytutu.
Choć większość podążała w tę samą stronę co oni, niektórzy zatrzymywali się, by
uciąć krótką pogawędkę lub znów się przywitać, tworząc małe grupki blokujące
przejście. W powietrzu wyczuwało się napiętą atmosferę. Zwykle przed Wielką
Radą uczestników zżerała ciekawość, lekkie zaniepokojenie i delikatna
ekscytacja. Jednak tym razem działo się inaczej. Ludzie byli zmęczeni i
poirytowani, co nie dziwiło. W końcu już trzeci raz w ciągu niecałych dwóch
tygodni musieli rzucić wszystko, co robili i udać się do Rockeath. Charlotte
już poprzednio zauważyła, że więcej osób niż zazwyczaj wykorzystało hologramy,
by brać udział w spotkaniu. Tym razem z pełnym przekonaniem mogła stwierdzić,
że przynajmniej połowa przyszła w tej postaci.
- To nie będzie łatwe posiedzenie –
powiedziała bardziej do siebie niż do Philipa.
- Z pewnością – mruknął. – Widzę
KOZ. Wyglądają na wyczerpanych.
Charlotte
powędrowała wzrokiem w prawo i dostrzegła grupę ludzi ubranych w garnitury.
Większość z nich miała nieobecny wzrok i niesforne fryzury. Sporo z nich
ziewało. Dla innych musieli wyglądać, jakby urządzili wczoraj imprezę albo
spędzili bezsenną noc na badaniach. Jednak Charlotte wiedziała, że żadna z tych
rzeczy nie miała miejsca. Przeważająca ilość członków Komitetu Obrońców Ziemi
dołączyła do zatrzymania planu Farlowa, więc brali udział w ciężkich treningach
przygotowanych przez Jamesa i jego ludzi. Charlotte od początku chciała wziąć w
nich udział, ale kazano jej siedzieć w laboratorium, żeby nie wzbudzać niczyich
podejrzeń. W dodatku zlecili jej rozpracowanie innego sposobu na zwiększenie
energii pobranej z Cladesów. Z początku narzekała na to, ale kiedy wróciła do Instytutu,
przestała. Okazało się, że obumarły tkanki rośliny, których Garrod użył do
odkrycia, że natura ma wpływ na ich nowe źródło. To samo stało się z całym
kwiatem, z którego zostały wzięte. I właśnie to wydarzenie wymagało zwołania
Rady.
Gdy Charlotte weszła z Garrodem do auli,
poczuła znajome przytłoczenie, w które zawsze wprawiało ją to pomieszczenie. Sufit
wisiał nad nimi na wysokości trzech pięter. Przypominał jeden ogromny obraz,
ponieważ zostało na nim umieszczone arcydzieło jednego z ówczesnych
najznamienitszych malarzy. Przedstawiało nowoczesne miasto zalane blaskiem
zachodzącego słońca, lecz na niebie malowało się niebo z gwiazdami idealnie
przedstawiającymi najważniejsze zbiory. Z kilku miejsc zwisały podłużne czarne rury.
Na ich końcach rozkwitały rozłożyste, złote żyrandole oświetlające gołe, białe
ściany, na których cienie zebranych tworzyły ruchomy, czarno-biały obraz.
Przez środek
ciągnął się długi, brązowy dywan zdobiony po bokach zawiłymi wzorami. Na jego
końcu znajdowało się podwyższenie a na nim trzy mównice. Niegdyś stali przy
nich prowadzący Wielkiej Rady, wnoszący o spotkanie oraz osoba aktualnie
mówiąca. Z czasem jednak stwierdzono, że przemieszczanie się zajmowało zbyt
wiele czasu, więc zaprzestano z nich korzystać. Wszyscy usadawiali się na
krzesłach ustawionych w kilku rzędach na balkonach ze szklanymi balustradami,
które wisiały na kilku piętrach na każdej ze ścian.
Charlotte weszła
do jednej z wind i razem z grupą ludzi, która się w niej zmieściła, wysiadła na
drugiej loży. Przecisnęła się za Garrodem, witając się z już usadowionymi
naukowcami, by w końcu zasiąść na krześle z tabliczką z jej imieniem i
nazwiskiem. Gdy nacisnęła niebieski przycisk na oparciu przed nią, rozłożył się
czarny pulpit, który po chwili zaświecił, włączając wbudowane urządzenie
przypominające tablet.
Przez dłuższy
czas ludzie wciąż się zbierali, więc w auli panował gwar. W końcu jednak
rozległo się uderzenie w gong, na którego dźwięk wszyscy ucichli i włączyli
swoje mikrofony wbudowane w pulpity.
- Rozpoczynamy Wielką Radę dnia
dwudziestego siódmego sierpnia dwa tysiące sto pięćdziesiątego drugiego roku –
odezwał się prowadzący. - Prosimy o przedstawienie motywów doktor Charlotte
Adams.
- Witam wszystkich zebranych – jej
głos potoczył się po całej auli. – Jak wiecie, niedawno mojemu mentorowi –
profesorowi Philipowi Garrrodowi – udało się odkryć, że nadmiar energii
przetrzymywany przez osoby chore na prospere clades można przetwarzać i
wykorzystywać w przemyśle. Jednak ze względu na zbyt nieprzyjazne dla
środowiska substancje, towarzyszące procesowi przemiany, podjęliśmy się próby
zniwelowania tych szkód. Na poprzedniej Radzie w głosowaniu zadecydowaliśmy o
wykorzystaniu nieużytków leśnych na wzgórzach Middleheart jako środka do
zniwelowania wrogich gazów. Tylko nie wiedzieliśmy o jednym dość istotnym
szczególe. Osobiście zajmowałam się rośliną, na której wykonywano badania i
wczoraj, czyli na trzeci dzień od pobrania niewielkiej ilości energii z jej
tkanek, okazało się, że fragmenty te obumarły. Natychmiast udałam się do
miejsca, gdzie przetrzymywano cały okaz i również zastałam go zwiędniętego. Co
więcej, w doniczce, w której ta roślina się zakorzeniła, pozostałe organizmy
również zmizerniały. Może to świadczyć albo o zdolności rośliny do zabierania
energii od innych lub do zakażania ich i dalszego obumierania. W związku z tym,
proszę o ponowne rozpatrzenie decyzji z poprzedniej Rady. Dziękuję.
Gdy Charlotte
wyłączyła mikrofon i odetchnęła z ulgą, po auli poniosły się wzburzone szepty
naukowców. Garrod poklepał swoją podopieczną po ramieniu i spojrzał na Farlowa.
Siedział na przeciwnej loży i wpatrywał się w Charlotte z niezadowoloną miną.
- Przyjmujemy prośbę – rozległ się
głos prowadzącego. - Proszę wymienić swoje opinie w departamentach.
Momentalnie aulę
wypełniły tysiące głosów. Naukowcy odwracali się do siebie na krzesłach,
reprezentując swoje poglądy. Na poprzedniej Radzie niemal przekrzykiwali samych
siebie. Tym razem jednak zdawali się o wiele spokojniejsi. Można by powiedzieć,
że nawet znudzeni. Ich miny wyrażały niezadowolenie, a Charlotte miała
nieodparte wrażenie, że to nie było spowodowane nową informacją, lecz samym
faktem, iż znów musieli przechodzić przez to samo. Nagle z zamyślenia wyrwało
ją lekkie szturchnięcie w ramię.
- Posłuchaj, co inni mają do
powiedzenia – powiedział spokojnie Garrod. - Nie skupiaj się na tych, których
nie słyszysz.
Charlotte
pokiwała głową i po chwili włączyła się do dyskusji prowadzonej przez sąsiadów
z jej loży. W końcu jednak znów rozległ się dźwięk gongu, więc wszyscy wrócili
na swoje miejsca i w auli zapadła cisza.
- Udzielam głosu Komitetowi
Obrońców Ziemi – zagrzmiał głos prowadzącego.
Charlotte
spojrzała na balkon znajdujący się najbliżej kąta prostopadłej ściany. Na jej
pulpicie pojawiła się twarz mężczyzny w średnim wieku. Brązowe włosy z
pasemkami siwizny miał niedbale zaczesane do tyłu, a niebieskie oczy utkwił w
jednym punkcie.
- Nasza opinia z poprzedniej Rady
została potwierdzona – oznajmił basowym głosem. - Uważamy, iż ingerencja w
naturę może okazać się jeszcze gorsza niż szkodliwe gazy. Biorąc pod uwagę
ryzyko, że przez jedno drzewo może zostać zniszczony cały ekosystem, stanowczo sprzeciwiamy
się wykorzystaniu tej metody. Nalegamy na danie trochę więcej czasu naukowcom,
aby mogli znaleźć inne rozwiązanie. Dziękuję.
- Udzielam głosu Głównemu Zarządowi
Energetyki – obwieścił prowadzący.
- Rozumiemy obawy przedmówcy,
jednak uważamy, że są niesłuszne – przemówił Farlow.
Gdy twarz
Aleksandra pojawiła się na ekranie, Charlotte miała ochotę rąbnąć w niego
pięścią. W końcu udało jej się powstrzymać agresję i bezpośrednio rzuciła mu
pełne pogardy spojrzenie, które najwyraźniej zignorował.
- Jak zaznaczałem od samego
początku, nasz świat jest na skraju wyczerpania – kontynuował Farlow. - Lada
dzień może nam zabraknąć prądu, czy wody. Oczywiście byłoby bajką, gdybyśmy
mogli znaleźć lepszą alternatywę, ale nie mamy na to czasu. Jeżeli mamy
poświęcić jeden kawałek żyznej gleby, aby uzyskać ogromną ilość energii, nie
widzę żadnych przeciwwskazań. Jeśli do niedzieli wynajdziemy coś lepszego niż
żywa tkanka, natychmiast wstrzymamy projekt wykorzystania Middleheart. Jeśli
nie, będziemy musieli zacisnąć zęby i zrobić to, co do nas należy. Ratować
świat. Dziękuję.
Prowadzący
wywoływał kolejno jeszcze kilka innych departamentów, ale Charlotte
niespecjalnie ich słuchała. Większość mówiła to samo, co na poprzednich spotkaniach.
Nikt nie wydawał się zbytnio przejąć nowym faktem. W końcu jednak usłyszała
przewodniczącego, który udzielał pozwolenia na pytania, więc wróciła myślami na
forum. Cierpliwie zaczekała, aż minęła dyskusja kilku organizacji, które mimo
wszystko niewiele wniosły do całej sprawy. Dopiero pod koniec, zgodnie z jej
przewidywaniami, Farlow znów przemówił w odpowiedzi na zarzut KOZ o pochopnym
niszczeniu natury.
- Jestem zmartwiony losem tego
środowisko równie mocno jak państwo. Zapewniam, że gdyby to nie było konieczne,
nie nalegałbym na jego wykorzystanie. Jednak znaleźliśmy się w sytuacji, w
której musimy wybierać priorytety i wydaje mi się, że dobro ludzkie jest
ważniejsze niż natury.
- Z całym szacunkiem, doktorze
Farlow, ale to nie skończy się na Middleheart – oburzyła się kobieta z KOZ. - Nie
skończy się na małym obrębie terenu w każdym państwie. Choć, jak pan zapewnia, te
pokłady energii wystarczą na dość długo, nie mamy pojęcia na ile dokładnie.
Prędzej czy później zostaniemy zmuszeni do zlikwidowania kolejnych ekosystemów,
aż stopniowo nie zostanie nam nic.
- Cały czas mówi pan o kryzysie
energetycznym, ale zmagamy się również z wieloma innymi – odezwał się młody
mężczyzna z innego wydziału. – Na przykład, mamy znaczne niedobory naturalnego
środowiska. Jeśli zaczniemy je usuwać, czym będziemy oddychać?
- No cóż – Farlow uśmiechnął się
krzywo. – Miałem nadzieję, że to pytanie nie padnie, ponieważ nie skończyliśmy
jeszcze testów. Ale skoro państwo nalegają, zdradzę małą tajemnicę. Pozwólcie,
że najpierw odpowiem na wasze zarzuty. Otóż przyznaję, zostalibyśmy bez tlenu,
gdybyśmy nie znaleźli innej alternatywy. A jak wciąż zaznaczam, pragnę, aby
znaleziono lepszy sposób na osiągnięcie takiej ilości energii i przyłożę się do
tego ze wszystkich. Jednak przewidując problem ze środowiskami naturalnymi,
jeszcze zanim dowiedzieliśmy się o możliwości wykorzystania prospere clades,
mój uczeń podjął się pewnych badań. Jak już wspomniałem, nie są jeszcze
skończone, ale pozostały mu ostatnie testy, po których zyskamy pewność, że w
ostateczności będziemy mogli wykorzystać to odkrycie.
W auli zapadła
kompletna cisza. Choć przez większość czasu z twarzy zebranych nie schodziło niezadowolenie,
tym razem prawie wszyscy wpatrywali się w Farlowa z nieskrywanym zainteresowaniem.
Aleksander rozejrzawszy się po ludziach, uśmiechnął się delikatnie jakby
zadowolony sam z siebie. Wyłączył mikrofon, obejrzał się za siebie i coś
powiedział, a po chwili na ekranach pojawiła się nowa twarz.
Charlotte
kojarzyła z widzenia prawie wszystkich uczestników rady, ale jego nigdy na niej
nie widziała, choć miała nieodparte wrażenie, że skądś go znała. Delikatne rysy
twarzy sprawiały, że wyglądał dużo młodziej niż w rzeczywistości musiał być.
Choć jasne blond włosy opadały na część twarzy, spod tych kosmyków wyglądały
bystre, błękitne oczy, które Charlotte wydawały się niezwykle znajome.
Zmarszczyła brwi, przypatrując się im i gdy chłopak się odezwał, coś ją
ścisnęło w żołądku, upewniając ją w swoim domyśle.
- Witam. Nazywam się Adrien Garrod
– odezwał się niskim głosem.
Charlotte - nie
jako jedyna - spojrzała ze zdziwieniem na swojego mentora i otworzyła buzię,
żeby zadać pytanie, cisnące się jej na usta. Jednak jego mina wyrażała jeszcze
większe zszokowanie niż jej, więc dziewczyna spojrzała z powrotem na Adriena.
Wytężyła wzrok, przyglądając się mu i przez chwilę mogłaby przysięgnąć, że
widziała na boku jego szyi bliznę po oparzeniu, co sprawiło, że położyła dłoń
na ramieniu Philipa.
- Moje badania, o których mówił
doktor Farlow, dotyczą nowego pierwiastka – odezwał się Adrien. - Można go
otrzymywać na kilka sposobów, a głównym źródłem jest jądro zewnętrzne ziemi. Co
okazuje się zadziwiającym faktem, rośliny a także zwierzęta są w stanie żyć w
powietrzu z minimalną ilością tlenu, większą niż normalnie ilością azotu oraz
przeważającą ilością tego właśnie pierwiastka. W takim wypadku istnieje spore
prawdopodobieństwo, że będziemy mogli w nim oddychać.
- Jak długo organizmy w tym żyją? –
zdziwił się prowadzący.
- Od kilku miesięcy i nic nie
wskazuje na to, żeby w najbliższym czasie to miało się zmienić – odpowiedział
spokojnie Adrien. – Wciąż podkreślam, że moje badania nie są ukończone, więc
nie istnieje potrzeba robienia wielkich nadziei. Dlatego pan Farlow wstrzymywał
się z ich ujawnieniem. Niemniej jednak proszę mieć na uwadze, iż może okazać
się, że brak tlenu wcale nie będzie apokalipsą. Dziękuję.
Przez jakiś czas
po zniknięciu Adriena z pulpitów w auli panowało wielkie poruszenie. Choć
wszyscy byli w szoku wywołanym jego przemówieniem, uwagę Charlotte pochłaniał
wyraz twarzy Philipa, na której w tej chwili znajdowało się więcej emocji niż dotąd
na niej widziała.
- Czy jeszcze ktoś ma coś do
powiedzenia? Przy czym zaznaczam, że pan Adrien Garrod i Aleksander Farlow nie
odpowiadają na więcej pytań – zatrzymał się na chwilę, patrząc na pulpit, a gdy
nic się nie zaświeciło, kontynuował. – W takim razie proszę o zagłosowanie. Czy
rezygnujemy z niedzielnej ingerencji w nieużytki leśne na wzgórzach
Middleheart?
Przez chwilę
panowała cisza, nie licząc odgłosów, które wydawały krzesła, przy odchylaniu
się ludzi. Potem jednak prowadzący odchrząknął.
- Znaczna większość odrzuciła tę
propozycję. Doktorze Farlow, proszę zająć się przygotowaniami. Dzisiejszą
Wielką Radę uważam za skończoną.
Gdy rozległ
dźwięk gongu, wszyscy zaczęli podnosić się z miejsc i pogrążeni w ożywionych
rozmowach zaczęli kierować się do wind, a szczęśliwcy z parteru prosto do
wyjścia. Jednak Philip nigdzie się nie ruszał. Siedział ze wzrokiem wbitym w
punkt naprzeciwko. Charlotte potrząsnęła jego ramieniem.
- Profesorze, musi się pan
pospieszyć. Na pewno chce pan z nim porozmawiać.
- Nie sądzę, żeby to był dobry
pomysł – skrzywił się Garrod.
- To może być pana ostatnia szansa.
Starzec spojrzał
na nią przepełnionymi żalem oczami i uniósł delikatnie kącik ust. Charlotte
kiwnęła głową na zachętę, więc Philip podniósł się i zaczął przeciskać przez
tłum, kierując się w stronę windy, co chwilę zerkając na loże naprzeciwko.
Stanął na środku
holu i rozglądał się za blond czupryną. Czuł, że serce waliło mu jak szalone,
co zdecydowanie mu nie służyło w tym wieku. Oczy piekły go niemiłosiernie i co
jakiś czas brał głęboki oddech, bo przez chwilę zapominał oddychać. Parę razy
serce stanęło mu w gardle, gdy myślał, że zobaczył Adriena, ale tylko mu się wydawało.
W końcu w oczy rzucił mu się Farlow, który rozmawiał z jakimś mężczyzną. Nawet
z daleka było widać, że uprzejmie starał się go pozbyć. Philip podszedł bliżej,
wyglądając za Aleksandrem. Wpadał po drodze na ludzi, którzy rzucali jakieś
uwagi na jego temat, ale one zdawały się od niego odbijać. W końcu Philip stanął
już parę kroków od Farlowa, ale wciąż nie widział blond czupryny. Wciąż się
rozglądając, nie zauważył, że Aleksander go spostrzegł, pożegnał się z
mężczyzną, z którym rozmawiał i podszedł do starca.
- W moim skrzydle – burknął, aż
Garrod podskoczył.
Aleksander
odwrócił się i ruszył w stronę jednego z korytarzy, o którego ciemnoczerwone
ściany opierał się Adrien. Philip przełknął głośno ślinę i podążył za Farlowem,
całkiem zapominając o całej nienawiści i podejrzliwości jaką go darzył. Gdy
podeszli bliżej, Adrien spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym ściągnął brwi
i przeniósł oskarżający wzrok na Aleksandra.
- Porozmawiajcie troszkę – odpowiedział
melodyjnym głosem, mijając go.
Adrien przez
chwilę patrzył na niego, mrużąc przy tym oczy. Dopiero, kiedy zrozumiał, że
Aleksander nie ma zamiaru się obejrzeć, blondyn odwrócił się do starca, który
stał obok. Patrzył na niego w taki sposób, że Adrien nawet nie był w stanie
tego nazwać.
- Nie mamy, o czym rozmawiać –
odezwał się beztrosko.
- Adrien, jak to możliwe? Myślałem…
- Że nie żyję? – wszedł mu w
zdanie. – Przykro mi, że cię rozczaruję, ale udało mi się uciec.
- Dlaczego?
- Oddychanie wydawało mi się jakoś
atrakcyjniejsze niż duszenie się w dymie – wzruszył ramionami.
- Adrien – napomniał go Philip.
Chłopak spojrzał
na niego ukradkiem, po czym odetchnął głęboko i odkleił się od ściany.
- Ponieważ to twoja wina. Wiesz,
dlaczego w naszym domu wybuchł pożar? Bo zawsze praca była dla ciebie ważniejsza
– splunął na ziemię. - Tak bardzo ci na niej zależało, że nie miałeś czasu,
żeby schować niebezpieczne rzeczy. Mama tylko sprzątała w twojej pracowni.
Rozumiesz? Tylko sprzątała – wyrzucił ręce w górę. - Nie wiem jak, ale po
chwili przez te twoje gówna stanęła w płomieniach – wbił nieobecne spojrzenie w
ścianę naprzeciwko.
Jego błękitne
oczy zrobiły się ciemniejsze. Jasne kosmyki włosów okalały całą bladą twarz,
spod której wystawały fragmenty poparzonej skóry.
- Jej krzyk, kiedy w agonii kazała mi
uciekać, towarzyszą mi w każdej chwili, każdego dnia. Oczywiście, mimo jej
protestów, chciałem jej pomóc, dlatego się poparzyłem, ale w końcu musiałem
uciekać, żeby przeżyć – potrząsnął głową i rzucił pogardliwe spojrzenie ojcu. –
I widzisz, czym to owocowało? Mój pierwiastek niweluje ogień. Mam nadzieję, że
zaczekasz, aż wejdzie w naturalne powietrze, bo nie chciałbym spłonąć, zanim
otrzymam jakąś nagrodę.
- Ja przepraszam… - wychrypiał
Philip. - Nie miałem pojęcia.
- Oczywiście, że nie – warknął
Adrien. - Skąd mógłbyś to wiedzieć, skoro pracowałeś? Ale to nie ma znaczenia.
Nauczyłem się żyć sam, trzymając cię w niewiedzy. Ale jeśli sam do mnie
przychodzisz, przynajmniej mogę patrzeć na twoje cierpienie, które w żaden
sposób nie wynagrodzi tego, co przez ciebie stało się mamie. Na własną odpowiedzialność
zyskałeś świadomość, że ja żyję i dokonam rzeczy wielkich. Ale, pamiętaj, ja
nie mam już ojca.
Adrien odwrócił
się i ruszył wzdłuż korytarza. Philip chrypliwym głosem wołał go, ale ten szedł
dalej. Chciał pójść za nim, lecz nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Oczy piekły
go niemiłosiernie i czuł, że gorące łzy spływają mu po policzkach, a serce
zaciskało się w gardle. Wołał go coraz głośniej, jakby to miało pomóc, ale na
nic się nie zdawało. W końcu opadł na kolana, patrząc, jak Adrien w końcu
otwiera jedne z bocznych drzwi. Zerknąwszy na swojego ojca klęczącego pod
ścianą, prychnął pod nosem i wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz