Centrum miasta stanowił wielki,
rozłożysty budynek - z tak zwanego - „czarnego szkła”, które w ostatnich
latach, ze względu na swoje właściwości, cieszyło się dużą popularnością wśród
materiałów budowlanych. Główny gmach Instytutu Energetyki w Rockeath wzbijał
się niezwykle wysoko, jakby chciał dosięgnąć nieba. Od jego środkowej części promieniście
odchodziły dużo niższe, podłużne sektory na kilka kilometrów. W takim ułożeniu
Instytut przypominał ogromną kałamarnicę zakotwiczoną wśród małych domków
szeregowych, które odgradzały się od giganta wysokim drucianym ogrodzeniem.
Przez otwartą bramę przejechał
granatowy samochód. O jego szyby obijały się ciężkie krople brudnego deszczu,
które syczały w zetknięciu ze specjalnym szkłem. Pojazd przemierzył cały
parking, aby zatrzymać się tuż przy samych drzwiach jednego z sektorów
Instytutu. Po chwili w wyjściu pojawiła się kobieta o blond włosach. W ręku
trzymała jakieś urządzenie. Nacisnęła na nim guzik i tuż nad jej głową zabłysło
niebieskie światło. Rozlało się wokół niej, tworząc coś w rodzaju lewitującej
nad nią peleryny. Pod jej osłoną podbiegła do samochodu. Dopiero gdy usadowiła
się w środku i zamknęła drzwi, wyłączyła urządzenie i nakrycie znikło.
- Dziękuję, że przyjechałeś, Oliver – powiedziała, całując
kierowcę w usta.
- Nie pozwoliłbym ci wracać samej w ten deszcz.
Kobieta uśmiechnęła się do niego
z wdzięcznością, po czym ściągnęła czarną gumkę z kręconych, jasnych włosów.
Gdy poprawiała ich ułożenie, Oliver ostro zakręcił i szybko wyjechał z
parkingu, by po chwili zjechać na obwodnicę osadzoną nad miastem. Choć uwagę
skupiał na drodze, co jakiś czas zerkał na pasażerkę. Jego dziewczyna siedziała
z brodą podpartą o rękę, wbijając zamyślone spojrzenie ciemnobrązowych oczu w
deszcz.
- Charlotte, nic nie mówisz – zauważył.
- Wybacz.
- Ciężki dzień?
- Po prostu jesteśmy coraz bliżej końca badań, a jeśli nasze
przypuszczenia okażą się prawdziwe, będziemy mieć nowe źródło energii. Tylko że
nie jestem przekonana co do jego wykorzystania. Moim zdaniem to niezbyt
humanitarne.
- Humanitarne?
Oliver spojrzał na nią ze
zdziwieniem, ale ta tylko pokiwała przecząco głową, więc dał jej spokój.
Wiedział, że obowiązywała ją tajemnica zawodowa i rządowa, toteż nie mogła mu
powiedzieć, na czym tak właściwie polegał jej projekt, którym była
zaabsorbowana niemalże odkąd przyjęli ją do Instytutu.
Kilka minut po zjechaniu z
obwodnicy, dążyli już wąską uliczką pomiędzy domkami szeregowymi, aż w końcu
zatrzymali się przy jednej z bram. Oliver, uprzednio nałożywszy na siebie
osłonę, wyszedł i otworzył ją. Potem wrócił do samochodu i wjechał na podwórko.
- W takim razie najpierw przygotuję ci obiad – oznajmił. - Niestety
będziesz musiała chwilę zaczekać, więc proponuję, żebyś się zdrzemnęła. Dobrze
ci zrobi.
- A potem?
- Potem mi podziękujesz – odpowiedział, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
Charlotte prychnęła z
rozbawieniem, na co Oliver odpowiedział jej szerokim uśmiechem. Wyszedł z
samochodu i okrążył samochód od strony silnika, by otworzyć jej drzwi.
Wyciągnął do niej rękę, a gdy ją złapała, nachylił się, żeby ją pocałować.
Dopiero po dłuższej chwili oderwali się od siebie i Charlotte wyszła z pojazdu.
Pod niebieskawą osłoną przeszli kawałek dzielący ich od domu.
Gdy zapalili światło w korytarzu,
zobaczyli, że na dywanie leżało kilka par butów. Oliver natychmiast rozpoznał
jedną z nich.
- Jak on tu wchodzi do jasnej cholery? – syknął.
Para zostawiła swoje obuwie i
wspięła się po schodach na piętro, gdzie znajdował się obszerny salon połączony
z kuchnią. Na środku, wokół drewnianego stołu, stały białe fotele i kanapa, na
których usadowiły się dwie osoby. Naprzeciwko sofy pomiędzy dużymi oknami
wisiał włączony telewizor. Pod nim ustawiono - również uruchomioną - konsolę do
gier. Po prawej stronie znajdowała się podłużna rozsuwana szafa z lustrem, w
którym odbijała się mała, zabudowana kuchnia. Przy niej stała dziewczyna o
kasztanowych włosach, robiąc coś przy kuchence, podczas gdy rozłożony na
kanapie rudzielec objadał się jakimiś ciastkami z pudełeczka. Oglądał przy tym,
jak mały chłopiec obok grał w coś na konsoli.
- No to nici z naszej zabawy – zażartowała Charlotte.
Oliver spojrzał na nią z
wyrzutem, więc pocałowała go krótko w usta, po czym podeszła do dziewczyny
stojącej w kuchni.
- Cześć, Vivian. Co gotujesz?
Gdy dziewczyna odwróciła się w
jej stronę, z piskiem rzuciła się na jej szyję, puszczając wiązankę wyrazów,
które miały świadczyć o tym, jak bardzo za nią tęskniła oraz jak dawno jej nie
widziała. W tym czasie Oliver podszedł do Emmetta, by zabrać mu pudełko z
ciastkami. Zamknął je i uderzył go nimi po głowie.
- Stary, oszalałeś?! – oburzył się rudzielec.
- Co wy robicie w moim domu bez mojej wiedzy?!
- No jesteśmy. Wiem, że z twoim myśleniem trochę słabo, ale
ze wzrokiem chyba jeszcze w porządku. Pada deszcz – wskazał okno zamaszystym
ruchem ręki. – Do ciebie mieliśmy najbliżej.
Przez dłuższą chwilę mierzyli się
morderczymi spojrzeniami, ale w końcu Vivian stanęła pomiędzy nimi.
- To moja wina – odezwała się. - Byłam na Wzniesieniu
Wierzby i trochę zajęło, zanim sprowadzili mnie na dół.
- Widzicie? Nie dość, że ładna, to jeszcze honorowa
dziewczyna – Emmett objął ją ramieniem.
- Czarujący jak zwykle – zachichotała Charlotte.
- Cześć, piękna – Emmett puścił do niej oczko.
- Mówiłem ci, żebyś tak do niej nie mówił – syknął Oliver.
- Niedoczekanie twoje!
Vivian zaśmiała się i ściągnęła z
siebie ciężkie ramię Emmetta, po czym podeszła do kuchenki, by przypilnować
potrawy, którą przyrządzała. Po uprzednim przytuleniu na powitanie Doriana, Charlotte
wdała się w dyskusję z Emmettem na temat jego złych nawyków. Oliver natomiast
powyciągał z szafek naczynia i sztućce. Zawołał Doriana i razem ustawiali je na stole.
- Byłoby miło, gdybyś nam pomógł – burknął Oliver, robiąc
którąś rundę z kolei.
- Ja tutaj rozmawiam – oburzył się Emmett.
Gdy chłopcy skończyli już
wszystko układać, Oliver podbiegł do stojącej tyłem Charlotte i złapawszy ją w
pasie oraz pod nogami, wziął ją na ręce. Przeszedł z nią kawałek dalej, gdzie delikatnie
rzucił ją na kanapę, na której zaczęli się całować.
- I powiedz mi, że oni są ze sobą cztery lata! – zawołał
Emmett.
Mówiąc to, patrzył na Vivian z desperackim
błaganiem, wskazując ręką na obściskującą się parę.
- Są ze sobą cztery lata – wyrecytowała beznamiętnie. -
Powinieneś uczyć się od nich stałości w uczuciach.
Emmett mruknął coś pod nosem i
bez entuzjazmu zasiadł przy stole. Vivian przyniosła do wielki talerz z kilkoma
czerwonymi kulkami, upieczonymi warzywami i małymi zawijanymi plackami z bliżej
nieokreślonym nadzieniem w środku. Przy pomocy Emmetta ułożyli wszystko na
białym obrusie. Dopiero kiedy Vivian i Dorian zajęli miejsce, Charlotte oraz
Oliver oderwali się od siebie i dołączyli do wspólnego posiłku.
Korytarze Instytutu Energetyki
przypominały nieskończony labirynt. Choć odróżnienie sektorów nie było trudne,
ze względu na pomalowanie ich ścian różnymi kolorami farb, w środku wciąż
stanowiły wyzwanie, żeby się nie zgubić. Wszystkie korytarze, z których biło
pustką, wszystkie drzwi, prowadzące do sal wypełnionych ludźmi w uniformach,
wyglądały dokładnie tak samo. Sektor Chemiczny niczym nie różnił się od innych.
Jego ściany zabarwiono na błękitno. Jednak nie był to błogi, przypominający
słoneczne niebo niebieski. Lecz jego wyblakły odcień, zupełnie jakby ktoś przez
przypadek zabrudził farbę i nie zważając na to, zaczął malować. Oszczędził
jedynie ogromne stalowe drzwi opatrzone etykietkami mówiącymi o specjalizacji
laboratoriów, do których prowadziły.
Za jednymi z nich panowało
nadzwyczajne poruszenie. Ludzie w białych fartuchach i maskach ochronnych
biegali po całej sali jak poparzeni. Poszeptywali między sobą. Niektórzy z
podnieceniem, inni z wyraźnym zmartwieniem. Mimo że nikt nie odważył się mówić
głośno, ogólny zgiełk, który powstał kilka chwil temu, był czymś nie do
wytrzymania dla profesora Garroda. Ze złością rzucił białe rękawiczki na stół i
wyszedł z pomieszczenia. Zanim stalowe drzwi zamknęły się za nim, Charlotte
wymknęła się przez nie. Spojrzała na swojego mistrza, który kiedyś zapewnił jej
pracę w Instytucie, a potem prowadził ją przez tę tajemniczą drogę nauki do
światowej kariery, stając się dla niej mentorem.
Mężczyzna z zamkniętymi oczami
opierał się o bladoniebieską ścianę, biorąc głęboki oddech. Był już starym
człowiekiem, czego niepodważalne świadectwo stanowiły białe, kędzierzawe włosy
i gęsta broda, która wbrew pozorom wyglądała całkiem schludnie. Gdy podniósł
powieki, dało się również dostrzec już wyblakłe błękitne oczy, na których
wymalowano jego doświadczenie i zmartwienia.
- Profesorze Philipie, musisz ich zrozumieć – odezwała się
Charlotte. - Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci wynikami badań.
- Nie mam im tego za złe, ale nie mogę przez nich myśleć –
odpowiedział starzec chrypliwym głosem. - Nie spodziewałem się, że będą tak
dobre. Powoli dopadają mnie wyrzuty sumienia, dlaczego wcześniej tego nie
odkryliśmy? Jednak moja podświadomość krzyczy, że to nie koniec. Woła, że to
zbyt piękne, aby mogło obejść się bez komplikacji.
- To się jeszcze okaże. Myśli profesor, że zwołają Wielką
Radę?
- Tak. Kwestia tego, czy zechcą to zrobić natychmiast, czy
zaczekać na szczegóły. Centrum nie należy do cierpliwych.
Charlotte pokiwała głową w
zamyśleniu. Od około roku prowadzili badania nad prospere clades. Poczynając od
najmniejszych, ale najbardziej skażonych cząstek, kończąc na szczurze, który
tego dnia wywołał taką sensację. W ciele - potocznie nazywanych - Cladesów
znajdował się nadmiar energii, a więc odział profesora Garroda podjął się próby
wydobycia jej na zewnątrz. Spędzili nad tym wiele miesięcy bez większych
osiągnięć, aż nagle udało im się zmagazynować nieznane dotąd źródło zasilania.
W dodatku niedługo mieli je przedstawić na Wielkiej Radzie. Posiedzenie to
zwoływano tylko, jeśli w jakimś instytucie dochodziło do innowacyjnego i
przełomowego odkrycia. Zjeżdżali się wtedy naukowcy i działacze ekonomiczni z
całego świata, aby zadecydować, czy można to wprowadzić w życie. Niegdyś
organizowano ją rzadziej, lecz odkąd świat stanął na skraju wyczerpania
wszelkich surowców energetycznych, zwoływano ją coraz częściej. Za każdym razem
kiedy pojawiła się nowa koncepcja uzyskania kolejnego źródła. Jednak do tej
pory wciąż nie znaleziono żadnej, która sprostałaby oczekiwaniom Rady.
- Kiedy dostaniemy odpowiedź? – zapytała w końcu Charlotte.
- Za chwilę. Gdy Kate wróci. Tymczasem chodźmy dokładniej
przyjrzeć się temu nieszczęsnemu zwierzęciu.
Charlotte kiwnęła lekko głową i
otworzyła drzwi. Philip ciężko westchnął, odsuwając się od ściany i prostując
ramiona. Gdy spojrzał na swoją podopieczną, na jego twarzy natychmiast
wymalowało się zmartwienie.
- Czy coś cię trapi, moja droga?
- Nie – mruknęła, jakby wyrwana z głębokiego snu. – Nic
takiego. Chodźmy, profesorze.
Philip jeszcze przez chwilę
przyglądał się jej z przymrużonymi oczami, jakby chciał prześwietlić jej głowę
i dowiedzieć się, co kłębiło się pod jej blond czupryną. Najwyraźniej jednak to
nie działało, gdyż w końcu naukowiec wzruszył bezradnie ramionami i wszedł do
laboratorium.
Vivian wbijała wzrok w zielone
wzgórza za oknem. Obejmowała się rękoma, jakby zamarzała, choć w domu było
ciepło. Po jej lewej stronie znajdowała się kuchenka, na której gotowała się
woda i jakaś potrawa. Na blacie obok leżały opakowania po jedzeniu wrzuconym do
garnka, błękitny pusty kubek oraz małe sitko z rozgniecionymi liśćmi herbaty.
Gdy czajnik zaczął piszczeć,
Vivian poruszyła się niespokojnie. Nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na kuchenkę
i podeszła do niej, by wyłączyć jeden palnik. Drżącą ręką ułożyła sitko na
kubku i zalała je wodą, rozlewając przy tym wokół. Syknęła pod nosem i
odłożywszy dzbanek, wytarła plamę ścierką. W tym momencie rozległ się dzwonek
do drzwi. Vivian zacisnęła wargi i poszła otworzyć.
- Cześć – powiedziała Charlotte.
Nie przyszła do niej jak zawsze z
szerokim uśmiechem na twarzy, wpraszając się do mieszkania i rzucając na jej
szyję. Stała z rękoma splecionymi z tyłu i wyglądała na skruszoną.
- Mogę wejść? – zapytała niepewnie.
Vivian kiwnęła głową i poszła do
kuchni, gdzie zamieszała w garnku. Gdy odwróciła się i oparła o blat, spojrzała
na Charlotte. Stała przy stoliku, patrząc na za okno.
- Czyli już wiesz – westchnęła.
- Owszem. I nie mogę uwierzyć, że ty to wymyśliłaś.
- Philip to wymyślił – poprawiła ją.
- Pomagałaś mu to zrealizować – Vivian się skrzywiła. - Nie
wierzę, że chcecie wykorzystać Cladesów. Przecież to są normalni ludzie, a wy
chcecie wyssać z nich energię!
- Mają jej zanadto – spojrzała na nią, by wstrzymać jej
wzrok. - Cały dzień zajmowałam się szympansem, żeby badać jego zachowanie po
pobraniu tej energii. Nie zaszkodziła mu w żaden sposób. Był tylko trochę
słabszy przez pierwsze dwie godziny, ale potem wszystko wróciło do normy. To nie
szkodzi Cladesom, Vivian.
- Za to szkodzi Ziemi.
Charlotte odwróciła wzrok.
- Tej energii nie da się przetworzyć bez szkodliwych pierwiastków
– powiedziała ciszej. - Nie mamy wyjścia. Zasoby energetyczne są na
wyczerpaniu. Tylko dlatego Rada zgodziła się na wprowadzenie tego w życie.
Farlow zorganizuje nabór kandydatów. Do wieczora na waszą pocztę powinna
przyjść prośba.
- Nie ma mowy.
- Oczywiście. To jest dobrowolne.
Bezpodstawnie panikujesz.
- Jeżeli Farlow ma z tym cokolwiek
wspólnego, jest powód do paniki.
- Też go nie lubię, ale tutaj o
wszystkim decyduje prawo, nie on.
Vivian przygryzła wargę i
odwróciła wzrok. Bała się o swojego brata. Mimo zapewnień Charlotte, nie
wierzyła, że pozbawienie Cladesów energii nie odbiłoby się na ich zdrowiu. A
nawet jeśli, wysysanie czegokolwiek z człowieka w celach przemysłowych wydawało
jej się chore. Wzdrygnęła się na samą myśl, że jej ukochany braciszek mógłby
trafić do jakiegoś zakładu, gdzie podłączyliby go do skomplikowanej aparatury,
a potem wyciągnęliby całą energię.
- To jest niehumanitarne – odezwała się w końcu Vivian.
- Jest, dopóki wszystko dzieje się dobrowolne. To tak jakby
oddawali krew. A istnieje szansa, że po jakimś czasie ta choroba zniknie.
- Zniknie? Tak po prostu?
- Nie wiem jeszcze.
- Ale chcecie użyć tego jako zachęty, prawda? To obrzydliwe.
- Przestań zachowywać się tak, jakbym to ja była wszystkiemu
winna! Jestem tylko naukowcem i znalazłam źródło energii. Też mi się to nie
podoba, zarówno ze względu na Cladesów jak i środowisko, ale mamy światowy kryzys,
więc musimy coś zrobić, albo zginiemy.
- Szybciej umrzemy, jeśli nic nie zostanie z flory i fauny,
których już i tak jest mało.
Charlotte przetarła oczy z
wyraźnym zmęczeniem. Vivian mimo złości, która się w niej kłębiła, poczuła
przypływ współczucia. Odetchnęła głęboko i wróciła do mieszania.
- Swoją drogą, chyba przyszłaś tu prosto z pracy. Nie
powinnaś najpierw pójść do Olivera?
Robiła okrążenia łyżką, czekając
na odpowiedź, ale ta nie nadeszła. Odwróciła więc głowę i zobaczyła, że
Charlotte objęła się rękoma. W jej oczach malował się smutek jak zawsze, gdy
pokłóciła się z Oliverem, choć zdarzało im się to niezwykle rzadko. Na ogół
byli idealną parą. Wszyscy twierdzili, że do siebie pasowali i będą razem na
wieki, a sami nie wyobrażali sobie, jak mogliby żyć bez tej drugiej osoby. W
końcu obcowali ze sobą już od czterech lat. Vivian podejrzewała, że to właśnie
przez tę świadomość, gdy zdarzało im się pokłócić, szybko się godzili.
- O co poszło? – spytała.
Vivian zostawiła w spokoju łyżkę
i podeszła do przyjaciółki, która pokręciła przecząco głową. Usiadłszy przy
stole, Charlotte wzięła głęboki wdech.
- Nie pokłóciliśmy się. Po prostu nie mamy dla siebie czasu.
Zwykle, gdy kończyłam pracę, mógł spotykać się ze mną, a od kilku dni powtarza,
że jest zajęty i nie może rozmawiać. Gdy zapytałam, czy ma jakieś problemy, powiedział
tylko, że w pracy jest dużo roboty i musi się tym zająć. Pewnie nie powinnam
się tym przejmować, ale czuję, jakby mnie od siebie odsuwał, a ja za nim
tęsknię.
- Powiedz mu to.
- Mówiłam, ale naprawdę nie mam za dużo czasu na rozmowę. W
dodatku to ja do niego dzwonię. Dzisiaj postanowiłam tego nie zrobić i do teraz
nie dostałam od niego oznaki życia.
- Może warto zapytać Emmetta? Jeżeli jest coś, czego Oliver
nie może ci powiedzieć, on powinien wiedzieć.
- Nie ma rzeczy, której nie mógłby mi powiedzieć.
Vivian otworzyła usta, żeby coś
rzec, ale właśnie trzasnęły drzwi. Obie spojrzały w stronę wejścia do kuchni. Po
chwili w progu stanął Dorian.
- Jestem głodny – bąknął, wyciągając z uszu słuchawki,
wyglądające jak dwie małe gąbki.
- Masz zły dzień – stwierdziła Vivian.
- Jestem głodny.
- Już ci nakładam. Charlotte, zjesz z nami?
- O, cześć – uśmiechnął się Dorian.
- Witaj – odpowiedziała mu tym samym Charlotte. – Właściwie
miałam zjeść coś na mieście, ale jeśli masz nadmiar, chętnie skorzystam z
oferty.
Ulice Rockeath ożywały wieczorem. Głównie
dzięki nastolatkom, którzy wychodzenie po zmroku traktowali jako hobby.
Wszystkie bary, salony gier, dyskoteki i wszelkie inne miejsca, gdzie mogli się
bawić, były pootwierane i przepełnione. Ulice rozświetlały wysokie lampy
połyskujące białawym światłem nad głowami przechodniów, sprawiając wrażenie,
jakby były większymi gwiazdami na ciemnym niebie.
Emmett szedł zatłoczoną uliczką,
wpatrując się w nie w zadumie. Parę razy odwrócił wzrok tylko po to, żeby na
kogoś nie wpaść. Za każdym razem kiedy taką osobą okazywała się kobieta, uśmiechał
się do niej czarująco. Lecz potem znów wracał do podziwiania lamp. Zwykle
wieczorami skupiał uwagę na tłumie, żeby szukać ładnych dziewczyn, z którymi
mógłby się umówić. Lecz akurat w tym momencie wracał już z randki, a jego myśli
od treningu zajmowała ciągle jedna rzecz.
W końcu zatrzymał się przy jednym
z domków szeregowych. Wspiął się na bramę i przeskoczył przez nią. Gdy znalazł
się na podwórku, podniósł z ziemi kamień i rzucił w okno na piętrze. Odczekał
chwilę, po czym zrobił to samo. W końcu za szybą pojawiła się niezadowolona
twarz. Emmett wyszczerzył się w tamtą stronę. Człowiek zniknął z jego pola
widzenia na jakiś czas, po czym drzwi stanęły otworem.
- Wiesz co to jest telefon? Albo dzwonek? Albo chociaż
pukanie? – sarknął Oliver.
- Nie chcę cię trzymać w niepewności. Jak rzucam w twoje
okno, od razu wiesz, że to ja – wzruszył ramionami.
Oliver prychnął pod nosem i
cofnął się do mieszkania. Emmett wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
Ściągnął buty i torbę, po czym ruszył za Oliverem na górę.
- Prześpię się tu dzisiaj – oznajmił Emmett, rzucając się na
kanapę.
- Dlaczego?
- Od jutra zaczynam specjalny trening. Przyszli dzisiaj
jacyś mężczyźni i nas obserwowali. Wybrali pięciu najlepszych i oznajmili, że
mają dla nas zadanie, do którego najpierw muszą nas szybko przeszkolić.
- Gratuluję – mruknął Oliver, ze zmęczeniem opadając na
fotel obok.
Emmett zrobił z ust literę „o” i
uniósł brwi do góry, gdy zauważył, że przygniótł klatką piersiową jego komórkę.
- O, romansujesz z Charlotte? – zaczął odblokowywać ekran.
- Nie – wyrwał mu telefon z ręki.
- A powinieneś. Ostatnio omijasz jej temat – powiedział z
teatralnym niezadowoleniem.
- Przymknij się.
- A nie mam racji?
- Nie będę z tobą o tym rozmawiał.
- Jestem twoim przyjacielem – oburzył się.
Emmett podniósł się do pozycji
siedzącej i wbił wyzywające spojrzenie w szare oczy Olivera. Ten jednak
odwrócił wzrok i zmarszczył gęste brwi. Jego lekko kręcone, trochę przydługie,
brązowe włosy były w większym nieładzie niż zazwyczaj. Choć zawsze należał do
chudych osób, w tej chwili wyglądał, jakby nie jadł od kilu dni, co uwypuklały
cienie pod oczami - prawdopodobnie spowodowane brakiem snu. Na ten widok Emmett
ściągnął brwi. Rozejrzał się w poszukiwaniu małego obiektu, którym mógłby w
niego rzucić. Jednak zamiast tego znalazł coś, czego dawno nie widział w jego
pobliżu. Gwałtownie podniósł się z kanapy i podszedł do kredensu. Oliver
spojrzał na niego z zaskoczeniem i niepokojem.
- Co ty robisz?
Jednak Emmett mu nie
odpowiedział. Kucnął przy szafce, której drzwiczki zrobiono z drewna i szkła.
Gdy je otworzył, usłyszał za sobą stłumione przekleństwo, ale nie zwracał na
nie uwagi. Wyciągnął mały pistolet i odwrócił się w stronę Olivera, który
uparcie wbijał wzrok w ścianę po drugiej stronie. Emmett podszedł do niego i
zaczął machać mu bronią przed nosem.
- Co to jest?
Odpowiedziało mu milczenie.
- Myślałem, że rzuciłeś strzelectwo
– syknął Emmett.
- Rzuciłem.
- Więc po co ci to?
- Nie twój interes.
- Mówię poważnie, Oliver. Masz mi
powiedzieć: po co ci to?
- Nie.
Zanim Oliver
skierował wzrok na Emmetta, ten uderzył go pięścią w twarz. Gdy odrzuciło go na
obręcz fotela, rzucił na niego wściekłe spojrzenie.
- Co ty odwalasz, do cholery?! – ryknął
Oliver.
- To ja pytam ciebie! To – uniósł
do góry pistolet – nie jest zabawką i wiesz o tym aż za dobrze. Co masz zamiar
z tym zrobić? I nie waż się powiedzieć, że poćwiczyć, bo dawno tego nie
robiłeś. Nie zachowywałbyś się tak, gdyby chodziło tylko o to. Co masz zamiar
zrobić i dlaczego?
Przez dłuższy
czas patrzyli sobie prosto w oczy z determinacją wymalowaną na twarzach. Nagle
Oliver poczuł, że coś go szczypie, więc z całej siły odepchnął od siebie
Emmetta i skrył twarz w dłoniach, wciskając je sobie w oczodoły.
- Nie powiem ci – oznajmił
roztrzęsionym, ale zdecydowanym głosem. - Rozumiesz? Nie obiecam ci, że nie
zrobię nic złego. Ale nie powiem ci. Nie mogę.
Emmett
przejechał rękoma po twarzy, wydając z siebie dziwny odgłos wyrażający irytację.
W końcu podszedł do Olivera, kucając przy nim.
- Dobrze. Spójrz na mnie.
Oliver najpierw
wziął kilka oddechów, a dopiero potem podniósł głowę. Jego oczy były całe
zaczerwienione, a jego twarz wyrażała głęboki ból.
- Odpowiadaj na pytania – powiedział
Emmett, patrząc prosto na niego. - Miałeś zamiar zabić albo skrzywdzić siebie?
- Nie.
- Charlotte?
- Pojebało cię?!
- Rozumiem. Doriana? Vivian? Mnie?
- Nie.
- Rodzinę?
- Nie.
- Kogoś innego?
- Nie wiem, a gdybym wiedział, nie
powiedziałbym.
- Dobrze – zacisnął usta w wąską
kreskę, a po chwili odezwał się spokojnym głosem. – Spokojnie. Nie mam pojęcia, co się
dzieje, ale widzę, że się nie trzymasz, więc zostanę tutaj.
Oliver przez
chwilę patrzył na niego, zaciskając zęby, lecz w momencie, gdy łzy spłynęły na
jego policzki, oparł się o ramię Emmetta, poddając się.
- Jestem z tobą. Dasz radę.
Ekstra. Na serio :D
OdpowiedzUsuńDzięki, Stasiu! ^_^
Usuń