piątek, 28 listopada 2014

Duszący

W pokoju Emmetta wiecznie panował bałagan. Choć wystarczyło odpowiednio zaprogramować urządzenie na tryb sprzątania, chłopak twierdził, że nie potrafi niczego znaleźć w porządku. Dlatego też połowa zawartości szafy z ubraniami leżała na ziemi. Podobnie jak jego zeszyty ze studiów, wszelkie podręczniki, a także różne śmieci, które nie zmieściły się w koszu wypełnionym po brzegi zgniecioną papką. Jedyne miejsce, gdzie panował jakiś ład, stanowiła zamknięta szafa. W środku znajdowały się poukładane bronie palne różnego kalibru, którymi Emmett szczycił się wśród swoich przyjaciół z treningów, ale w domu trzymał je zamknięte na cztery spusty.
Jolene przyjechała do pokoju swojego brata rano, aby sprawdzić, czy już wrócił, jednak nie zastała go tam. Wyłączył telefon, więc martwiła się o niego tak jak on zawsze o nią. Ze smutnym uśmiechem spojrzała na kopertę i kartkę leżące na jej kolanach. Chciała porozmawiać z Emmettem o piśmie, które przyszło do niej poprzedniego dnia. Napisano, że Jolene może zostać dobrowolnym dawcą energii i być może uda się wyleczyć ją z prospere clades. Ale właściwie co by jej to dało? Nawet gdyby nie była Cladesem, ludzie i tak postrzegaliby ją jak wyrzutka. Gdyby nie kolor oczu, kiedyś zapewne nie mogłaby odpędzić się od chłopców. W końcu miała nieskazitelną urodę. Jasną karnacja, gęste, kręcone, rude włosy, delikatne rysy twarzy i wydatne kształty. Lecz to wszystko nie miało znaczenia, skoro została uwięziona na wózku inwalidzkim po wypadku, w którym jej nogi uległy paraliżowi. Nie widząc żadnych przeciwwskazań, postanowiła jednak zostać dawcą energii. W końcu nie miała już nic więcej do stracenia. Spodziewała się, że jej brat sprzeciwi się temu, dlatego chciała z nim porozmawiać, ale już nie zdążyła.
Nacisnęła guzik ze strzałką na wózku i podjechała do łóżka. Położyła na nim kartkę ze starannie napisaną informacją o poddaniu się Instytutowi, po czym wyjechała z pokoju Emmetta.

Kiedy Vivian wracała z pracy, zboczyła z drogi do domu. Nieopodal znajdował się Dźwięczny Las, gdzie często zachodziła. Rockeath był jednym z niewielu miast, w których zachowało się stosunkowo dużo zieleni, dlatego też objęto je ochroną. Nie pozwalano na budowę nowych zakładów, aby nie zanieczyszczać powietrza, a tereny zajęte przez florę podlegały ścisłym zasadom. Wszystkie te miejsca Vivian znała jak własną kieszeń. Kiedy tylko mogła uciekała od zgiełku miasta, by zatopić się w świeżym powietrzu i poobserwować piękno przyrody. Czasami miała nawet wrażenie, jakby natura mówiła do niej mówiła i wołała ją za każdym razem, kiedy ludzie ją przytłaczali.
Tego dnia Vivian udała się tam z innego powodu. Jej serce wypełniał smutek i współczucie dla przyrody. Badania wykazały, że dodanie paru pierwiastków silnie oddziaływujących na środowisko jest niezbędne do przetworzenia energii z Cladesów tak, by nadawała się do użytku. Mimo sprzeciwu całego Komitetu Obrońców Ziemi, Rada zatwierdziła ich użycie. Co gorsza, w fabryce, którą pokazała Emmettowi i Dorianowi, już wcześniej zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Od dwóch dni natomiast, czyli odkąd profesor Garrod ogłosił wyniki swoich badań, zakład całkowicie ożył. Pojawili się naukowcy, pracownicy, a przede wszystkimi dym z kominów. Choć nie był jeszcze taki duży, Vivian wiedziała, że w momencie, kiedy zaczną przetwarzać energię na masową skalę, to ulegnie diametralnej zmianie, która poważnie zaszkodzi środowisku. Nie potrafiła zrozumieć, jak Rada mogła dopuścić do czegoś takiego. Najwyraźniej jej członkowie byli bardziej zdesperowani, niż jej się wydawało.
Zmęczona własnymi myślami, opadła na lekkie wzniesienie po jednej stronie ścieżki. Podniosła głowę do góry i pozwoliła, by drobne promyki słońca punktowo ociepliły jej twarzy, jakby lekko muskając jej skórę. Położyła się na plecach i natychmiast doznała miękkości mchu pod swoim ciałem. Przekręciła głowę tak, by poczuć ją również na policzku. Z uśmiechem na twarzy wsłuchała się w odgłos wiatru przeczesującego korony drzew oraz ćwierkanie ptaków pieszczące jej uszy, czemu towarzyszył świeży zapach zieleni przepełniający ją od nozdrzy po płuca. W tym błogim czuwaniu, szybko usnęła.
Po długim czasie wynurzyła się z wody, nabierając głębokiego oddechu, aż zabolała ją cała klatka piersiowa. W końcu mogła oddychać. Otworzyła oczy. Znajdowała się w ciemnym lesie. Wokół panował niewyobrażalny chłód. Gałęzie poruszały się niespokojnie. Ściółka trzaskała jakby pod niewidzialnymi nogami. Wiatr przedzierał się z zawrotną prędkością przez pnie słabych drzew. Wyglądały zupełnie, jakby miały za chwilę załamać się pod ciężarem własnej mizerności. Gdzieś w oddali słychać było rozpaczliwe skrzeczenia zwierząt. Robiło się coraz zimniej. Wiatr gnał coraz prędzej. Uderzał w nią z wyciem. Wydawało się, że każda fala podmuchu mówiła „uciekaj”. Gdy Vivian podniosła głowę, cherlawe korony pochylały się nad nią, szepcząc to samo. Te nieludzkie namowy zdawały się atakować ją ze wszystkich stron, aż całkiem ją wypełniły tak, że nie mogła ich znieść. Wtedy usłyszała krzyk. Krzyk swojego ukochanego braciszka. Wybałuszyła oczy, rozglądając się za nim. Nikogo nie było. Została sama z obumierającym lasem, pragnącym jej ratunku. Lecz nie mogła się ruszyć. Patrzyła z przerażeniem, jak ku niej mknie czarna chmura brudu, a gdzieś w środku cień jej braciszka wołającego o pomoc.
Podniosła się, krzycząc jego imię. Starała się uspokoić oddech, ale nie potrafiła. Serce biło jej jak szalone. Szybko rozejrzała się, by przekonać się, czy aby na pewno wróciła do Dźwięcznego Lasu. Gwałtownie wstała i pobiegła w stronę domu, wciąż mając przed oczami obraz Doriana, a w uszach nieludzkie szepty „uciekaj”. Gnała przed siebie ile sił w nogach, mijając spacerujących ludzi, którzy patrzyli na nią ze zdziwieniem. Gdy wybiegła na ulicę, zaczęła przeciskać się przez tłum, co jakiś czas słysząc, jak ktoś na nią przeklinał. W końcu zboczyła z głównej uliczki i pobiegła wzdłuż szeregu starszych budynków. Kiedy znów skręciła, wpadła na kogoś, aż odleciała kawałek dalej. Chciała przeprosić i ruszyć dalej, ale rozpoznała ofiarę, w która wbiegła.
- Spokojnie – Emmett uniósł ręce w geście niewinności. - Gdzie tak pędzisz?
- Dorian – wysapała.
Zanim Emmett w jakikolwiek sposób wyraził swoje zdziwienie, Vivian chwyciła go za rękę i pognała dalej. Chłopak nic z tego nie rozumiał, ale stwierdził, że wygodniej będzie nie pytać, więc milczał całą drogę. Gdy dotarli do jej bloku, Vivian niemal rąbnęła w swoje drzwi na pierwszym piętrze.
- Kobieto! – zawołał Emmett.
Vivian jakby go nie słysząc, nacisnęła klamkę, ale było zamknięte. Wyciągnęła klucze i wpadła do środka.
- Dorian!
Zatrzymała się już w przedpokoju, gdyż w przejściu stał jej brat wpatrujący się w nich ze zdziwieniem i niepokojem. Vivian po chwili wahania, podeszła pośpiesznie do niego i przytuliła do siebie.
- Nic ci nie jest? Dobrze się czujesz? – wydusiła, ciężko dysząc.
Odsunęła się, żeby spojrzeć mu w oczy. Chłopak otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale wtedy jego uwagę odwrócił Emmett, który wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Chyba ja powinienem o to zapytać – powiedział Dorian.
- Twoja siostra jest szalona – zawołał Emmett. – Co ci się stało, albo co jemu miało się stać?
Vivian spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym próbując głęboko oddychać, podniosła się i poszła do łazienki. Dorian i Emmett przez chwilę patrzyli ze zdziwieniem na zamknięte drzwi, po czym ten starszy wyrzucił ręce do góry.
- Te kobiety kiedyś mnie wykończą! Idź do niej. To twoja siostra.
- Twoja przyjaciółka. Ja jestem tylko dzieckiem.
- Wykorzystujesz swój wiek tylko wtedy, kiedy jest ci to na rękę!
- Ty tak robisz ze swoim wyglądem.
Wzruszywszy ramionami, odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego pokoju. Emmett patrzył na to z otwartą buzią, jakby chciał odgryźć się ciętą ripostą. W końcu jednak jedynie zacisnął usta, a potem warknął z irytacją. Podszedł do drzwi i zapukał.
- Wchodzę.
Zaczekał chwilę na jakiś okrzyk sprzeciwu, ale ten nie nadszedł, więc otworzył drzwi. W małej łazience Vivian siedziała na podłodze, opierając się o pralkę. Wpatrywała się pustym wzrokiem w umywalkę, wciąż szybko oddychając.
- Co się stało? – zapytał Emmett.
Podszedł do niej i kucnął nad nią okrakiem. Wbijał w nią spojrzenie szarych oczu, które w tym świetle przybierały lekko zielonkawy odcień, a rude włosy wydawały się połyskiwać złotymi pasmami. Vivian nagle poczuła, że zrobiło jej się gorąco, więc odwróciła głowę. Normalnie rzuciłaby jakąś uszczypliwą uwagę na temat jego zbliżania się do niej, ale wyraz jego twarzy nie pozwalał jej na to. Powoli wypuściła powietrze z płuc, przymykając oczy.
- Miałam sen. Las kazał mi uciekać, a Dorian został pochłonięty przez ten sam dym, który wylatuje z tamtej fabryki. Byłam przekona, że coś mu się stało.
Kiedy otworzyła oczy łzy rozświetliły jej błękitne tęczówki. Emmett prychnął pod nosem z czymś przypominającym pewne znużenie pomieszane ze zmęczeniem.
- Nie możesz tak reagować na swoje sny. Nie jesteś jasnowidzem.
- Ale sam zobacz. Oni chcą go wykorzystać – powiedziała szeptem. – A założę się, że w tej fabryce będą przetwarzać energię. Ten sen nie mógł być bez znaczenia.
Gdy w końcu zwróciła na niego wzrok, z zaskoczeniem dostrzegła dezorientację na jego twarzy. Wyglądał, jakby zupełnie nie rozumiał, o czym do niego mówiła.
- Ty nie wiesz – wciągnęła powietrze ze świstem.
- Czego?
- Cladesi. To z nich będą czerpać energię.
Jego oczy zwiększyły się do wielkości spodków.
- Do dzisiaj wszyscy mieli dać odpowiedź – kontynuowała Vivian. - Jeśli ktoś nie chce tam iść, nie musi. Jestem pewna, że Jolene odmówiła.
Emmett sięgnął do kieszeni ciemnozielonych spodni, ale nic tam nie znalazł. Zaklął soczyście pod nosem.
- Zostawiłem komórkę u Olivera.
- Widziałeś się z nim? Wiesz, co się dzieje? Dlaczego nie ma czasu dla Charlotte?
- Uwierz mi, że sam chciałbym wiedzieć.
- Rozumiem – spuściła wzrok. – W takim razie możesz, proszę, oddać mi moją przestrzeń osobistą?
Emmett uniósł brwi do góry, jakby zaskoczony nagłą świadomością, że znajduje się w takiej pozycji a nie innej. Uśmiechnął się z rozbawieniem i przybliżył swoją twarz do jej.
- Ależ czy coś ci się nie podoba?
Vivian wyszczerzyła się i pokręciła głową z niedowierzaniem. Wtedy rozległ się okrzyk bojowy jej brata, który po chwili znalazł się na plecach Emmetta, ciągnąc go za starannie wyczesaną rudą grzywkę.
- Precz od mojej siostry, ty kobieciarzu przebrzydły!
- Złaź ze mnie!
Przez chwilę jeszcze mocowali się ze sobą, gdy Vivian zanosiła się śmiechem, aż w końcu Emmettowi udało się strącić małego wojownika ze swoich pleców. Przeczesał palcami swoją grzywkę, starając się zachować resztki godności, po czym pomógł wstać Vivian.
- Pójdę do domu – oznajmił, spoglądając w stronę drzwi.
- A nie masz zaraz treningu?
Emmett spojrzał na zegarek i wymamrotał jakieś przekleństwo. Wyszedł z łazienki i włączył swoją opaskę, więc torba leżąca przy drzwiach podjechała do niego.
- Potem muszę iść bezpośrednio do domu Olivera – rzucił posępnie. - Mogłabyś zadzwonić do Jolene i przekazać mi, co odpowiedziała?
- Oczywiście.
- Dziękuję.
Vivian uśmiechnęła się, na co on odpowiedział tym samym. Gdy drzwi zamknęły się za nim, Dorian łypał na nią spod przymrużonych powiek.
- Nie powinnaś mu pozwalać na podstawienie się do siebie – oznajmił, krzyżując ręce. - Chyba że go lubisz?
- Lepiej zajmij się szkołą – wystawiła mu język.
- Nie mów, że naprawdę go lubisz!
- Lubiłabym go, gdyby nie był taki rozpustny. Nie masz, czym się przejmować, Dorian. Muszę teraz zadzwonić do Jolene.

Ciepła noc jak zwykle nie pochłonęła Rockeath. Światła przejeżdżających samochodów i latarni, wiszących nad głowami głównie młodych ludzi lubujących się w wychodzeniu po zmroku, rozpraszały ciemności. Ulice ożywały praktycznie bardziej niż za dnia. Brak ciemnych chmur na niebie, które pokrywał mizerny płaszcz gwiazd, zachęcał do korzystania z najciekawszej pory dnia, kiedy można było spotkać ludzi zwracających uwagę na innych.
Mimo ogólnie panującego ciepła, tej nocy wiał całkiem silny wiatr. Wił się pomiędzy budynkami. Zarówno wśród tych przepełnionych społeczeństwem, jak i tych, które trzymały pieczę nad ludźmi pogrążonymi w śnie. Wdzierał się w uchylone okna, silnie rzucając firankami na wszystkie strony i przewracając rzeczy na parapetach, jakby to stanowiło niesamowitą zabawę. Taki figiel zbudził Emmetta. Przetarł oczy i rozciągnął się leniwie. Nie miał najmniejszej ochoty wstać, ale musiał sprawdzić, co spadło na podłogę. Świst wiatru przenikał jego uszy, a gdy Emmett wyszedł spod ciepłej pościeli, przeszedł go dreszcz. Podszedł do okna, by podnieść zdjęcie Olivera i Charlotte oprawione w ramkę. Odstawił je na półkę i chwycił za klamkę. Ale wtedy dostrzegł cień na podwórku. Ten człowiek miał duży plecak na ramionach, a w ręku podłużną torbę, którą Emmett znał zbyt dobrze. Przymknął okno, by otworzyć je na oścież. Oparł się o parapet, pozwalając, aby wiatr zaczął okładać go ze wszystkich stron, szarpiąc jego rude, wyjątkowo rozczapierzone włosy i cienką koszulkę.
- Jeśli idziesz do klubu nocnego, powinieneś wziąć mnie ze sobą – zawołał.
Postać na dole zastygła w bezruchu jak rażona piorunem. W końcu odwróciła się i spojrzała do góry.
- Wyjeżdżam – oznajmił Oliver, otwierając drzwi od samochód.
- Tak po prostu? Bez pożegnania?
- Tak.
Oliver wrzucił torbę i plecak na siedzenie pasażera. Uwadze Emmetta nie umknęło to, że nerwowo przeczesał brązowe włosy, co zwykł robić, kiedy nie wiedział, co robić lub myśleć.
- Co z Charlotte? – zawołał z góry rudzielec. – Nie możesz jej tak po prostu zostawić.
- Opiekuj się nią.
- Jest piękna, ale nie mogę odbić dziewczyny najlepszemu przyjacielowi.
- To nie jest śmieszne!
 - Wiem.
Przez chwilę patrzyli na siebie w ciszy. Często zdarzały się sytuacje, w których lepiej rozumieli się bez słów, a ta zdecydowanie była jedną z nich.
- Chcę, żeby o mnie zapomniała, a ty jesteś za to odpowiedzialny.
- Nie masz zamiaru wrócić?
Oliver zacisnął wargi w wąską kreskę i trzasnął drzwiami pasażera, po czym obszedł samochód.
- Proszę cię. Żegnaj.
Powiedziawszy to, wsiadł do pojazdu i go odpalił. Gdy brama otworzyła się, wyjechał na ulicę, po której biegały pijane nastolatki. Przez dłuższy czas Emmett patrzył w ciszy w miejsce, w którym zniknął samochód. Zupełnie zapomniał o otulającym go chłodzie. Stał się głuchy na kolejne upadające rzeczy. Po prostu zatracił się w myślach, próbując zrozumieć, jak okropna rzecz musiała przydarzyć się jego przyjacielowi, skoro postanowił pozostawić za sobą wszystko, co kochał.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy