W pokoju
Emmetta wiecznie panował bałagan. Choć wystarczyło odpowiednio zaprogramować
urządzenie na tryb sprzątania, chłopak twierdził, że nie potrafi niczego
znaleźć w porządku. Dlatego też połowa zawartości szafy z ubraniami leżała na
ziemi. Podobnie jak jego zeszyty ze studiów, wszelkie podręczniki, a także
różne śmieci, które nie zmieściły się w koszu wypełnionym po brzegi zgniecioną
papką. Jedyne miejsce, gdzie panował jakiś ład, stanowiła zamknięta szafa. W
środku znajdowały się poukładane bronie palne różnego kalibru, którymi Emmett
szczycił się wśród swoich przyjaciół z treningów, ale w domu trzymał je
zamknięte na cztery spusty.
Jolene przyjechała
do pokoju swojego brata rano, aby sprawdzić, czy już wrócił, jednak nie zastała
go tam. Wyłączył telefon, więc martwiła się o niego tak jak on zawsze o nią. Ze
smutnym uśmiechem spojrzała na kopertę i kartkę leżące na jej kolanach. Chciała
porozmawiać z Emmettem o piśmie, które przyszło do niej poprzedniego dnia.
Napisano, że Jolene może zostać dobrowolnym dawcą energii i być może uda się
wyleczyć ją z prospere clades. Ale właściwie co by jej to dało? Nawet gdyby nie
była Cladesem, ludzie i tak postrzegaliby ją jak wyrzutka. Gdyby nie kolor
oczu, kiedyś zapewne nie mogłaby odpędzić się od chłopców. W końcu miała
nieskazitelną urodę. Jasną karnacja, gęste, kręcone, rude włosy, delikatne rysy
twarzy i wydatne kształty. Lecz to wszystko nie miało znaczenia, skoro została
uwięziona na wózku inwalidzkim po wypadku, w którym jej nogi uległy paraliżowi.
Nie widząc żadnych przeciwwskazań, postanowiła jednak zostać dawcą energii. W
końcu nie miała już nic więcej do stracenia. Spodziewała się, że jej brat
sprzeciwi się temu, dlatego chciała z nim porozmawiać, ale już nie zdążyła.
Nacisnęła guzik
ze strzałką na wózku i podjechała do łóżka. Położyła na nim kartkę ze starannie
napisaną informacją o poddaniu się Instytutowi, po czym wyjechała z pokoju
Emmetta.
Kiedy Vivian
wracała z pracy, zboczyła z drogi do domu. Nieopodal znajdował się Dźwięczny
Las, gdzie często zachodziła. Rockeath był jednym z niewielu miast, w których
zachowało się stosunkowo dużo zieleni, dlatego też objęto je ochroną. Nie
pozwalano na budowę nowych zakładów, aby nie zanieczyszczać powietrza, a tereny
zajęte przez florę podlegały ścisłym zasadom. Wszystkie te miejsca Vivian znała
jak własną kieszeń. Kiedy tylko mogła uciekała od zgiełku miasta, by zatopić
się w świeżym powietrzu i poobserwować piękno przyrody. Czasami miała nawet
wrażenie, jakby natura mówiła do niej mówiła i wołała ją za każdym razem, kiedy
ludzie ją przytłaczali.
Tego dnia Vivian
udała się tam z innego powodu. Jej serce wypełniał smutek i współczucie dla przyrody.
Badania wykazały, że dodanie paru pierwiastków silnie oddziaływujących na
środowisko jest niezbędne do przetworzenia energii z Cladesów tak, by nadawała
się do użytku. Mimo sprzeciwu całego Komitetu Obrońców Ziemi, Rada zatwierdziła
ich użycie. Co gorsza, w fabryce, którą pokazała Emmettowi i Dorianowi, już
wcześniej zaczęło się pojawiać coraz więcej ludzi. Od dwóch dni natomiast,
czyli odkąd profesor Garrod ogłosił wyniki swoich badań, zakład całkowicie
ożył. Pojawili się naukowcy, pracownicy, a przede wszystkimi dym z kominów.
Choć nie był jeszcze taki duży, Vivian wiedziała, że w momencie, kiedy zaczną
przetwarzać energię na masową skalę, to ulegnie diametralnej zmianie, która
poważnie zaszkodzi środowisku. Nie potrafiła zrozumieć, jak Rada mogła dopuścić
do czegoś takiego. Najwyraźniej jej członkowie byli bardziej zdesperowani, niż
jej się wydawało.
Zmęczona
własnymi myślami, opadła na lekkie wzniesienie po jednej stronie ścieżki.
Podniosła głowę do góry i pozwoliła, by drobne promyki słońca punktowo
ociepliły jej twarzy, jakby lekko muskając jej skórę. Położyła się na plecach i
natychmiast doznała miękkości mchu pod swoim ciałem. Przekręciła głowę tak, by
poczuć ją również na policzku. Z uśmiechem na twarzy wsłuchała się w odgłos
wiatru przeczesującego korony drzew oraz ćwierkanie ptaków pieszczące jej uszy,
czemu towarzyszył świeży zapach zieleni przepełniający ją od nozdrzy po płuca.
W tym błogim czuwaniu, szybko usnęła.
Po długim
czasie wynurzyła się z wody, nabierając głębokiego oddechu, aż zabolała ją cała
klatka piersiowa. W końcu mogła oddychać. Otworzyła oczy. Znajdowała się w
ciemnym lesie. Wokół panował niewyobrażalny chłód. Gałęzie poruszały się
niespokojnie. Ściółka trzaskała jakby pod niewidzialnymi nogami. Wiatr
przedzierał się z zawrotną prędkością przez pnie słabych drzew. Wyglądały
zupełnie, jakby miały za chwilę załamać się pod ciężarem własnej mizerności.
Gdzieś w oddali słychać było rozpaczliwe skrzeczenia zwierząt. Robiło się coraz
zimniej. Wiatr gnał coraz prędzej. Uderzał w nią z wyciem. Wydawało się, że
każda fala podmuchu mówiła „uciekaj”. Gdy Vivian podniosła głowę, cherlawe
korony pochylały się nad nią, szepcząc to samo. Te nieludzkie namowy zdawały
się atakować ją ze wszystkich stron, aż całkiem ją wypełniły tak, że nie mogła
ich znieść. Wtedy usłyszała krzyk. Krzyk swojego ukochanego braciszka. Wybałuszyła
oczy, rozglądając się za nim. Nikogo nie było. Została sama z obumierającym
lasem, pragnącym jej ratunku. Lecz nie mogła się ruszyć. Patrzyła z
przerażeniem, jak ku niej mknie czarna chmura brudu, a gdzieś w środku cień jej
braciszka wołającego o pomoc.
Podniosła się,
krzycząc jego imię. Starała się uspokoić oddech, ale nie potrafiła. Serce biło
jej jak szalone. Szybko rozejrzała się, by przekonać się, czy aby na pewno
wróciła do Dźwięcznego Lasu. Gwałtownie wstała i pobiegła w stronę domu, wciąż
mając przed oczami obraz Doriana, a w uszach nieludzkie szepty „uciekaj”. Gnała
przed siebie ile sił w nogach, mijając spacerujących ludzi, którzy patrzyli na
nią ze zdziwieniem. Gdy wybiegła na ulicę, zaczęła przeciskać się przez tłum,
co jakiś czas słysząc, jak ktoś na nią przeklinał. W końcu zboczyła z głównej
uliczki i pobiegła wzdłuż szeregu starszych budynków. Kiedy znów skręciła,
wpadła na kogoś, aż odleciała kawałek dalej. Chciała przeprosić i ruszyć dalej,
ale rozpoznała ofiarę, w która wbiegła.
- Spokojnie – Emmett uniósł ręce w
geście niewinności. - Gdzie tak pędzisz?
- Dorian – wysapała.
Zanim Emmett w
jakikolwiek sposób wyraził swoje zdziwienie, Vivian chwyciła go za rękę i
pognała dalej. Chłopak nic z tego nie rozumiał, ale stwierdził, że wygodniej
będzie nie pytać, więc milczał całą drogę. Gdy dotarli do jej bloku, Vivian
niemal rąbnęła w swoje drzwi na pierwszym piętrze.
- Kobieto! – zawołał Emmett.
Vivian
jakby go nie słysząc, nacisnęła klamkę, ale było zamknięte. Wyciągnęła klucze i
wpadła do środka.
- Dorian!
Zatrzymała się
już w przedpokoju, gdyż w przejściu stał jej brat wpatrujący się w nich ze
zdziwieniem i niepokojem. Vivian po chwili wahania, podeszła pośpiesznie do
niego i przytuliła do siebie.
- Nic ci nie jest? Dobrze się
czujesz? – wydusiła, ciężko dysząc.
Odsunęła się,
żeby spojrzeć mu w oczy. Chłopak otworzył buzię, żeby coś powiedzieć, ale wtedy
jego uwagę odwrócił Emmett, który wszedł do środka i zamknął drzwi.
- Chyba ja powinienem o to zapytać
– powiedział Dorian.
- Twoja siostra jest szalona –
zawołał Emmett. – Co ci się stało, albo co jemu miało się stać?
Vivian
spojrzała na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, po czym próbując głęboko
oddychać, podniosła się i poszła do łazienki. Dorian i Emmett przez chwilę
patrzyli ze zdziwieniem na zamknięte drzwi, po czym ten starszy wyrzucił ręce
do góry.
- Te kobiety kiedyś mnie wykończą!
Idź do niej. To twoja siostra.
- Twoja przyjaciółka. Ja jestem
tylko dzieckiem.
- Wykorzystujesz swój wiek tylko
wtedy, kiedy jest ci to na rękę!
- Ty tak robisz ze swoim wyglądem.
Wzruszywszy
ramionami, odwrócił się na pięcie i wrócił do swojego pokoju. Emmett patrzył na
to z otwartą buzią, jakby chciał odgryźć się ciętą ripostą. W końcu jednak
jedynie zacisnął usta, a potem warknął z irytacją. Podszedł do drzwi i zapukał.
- Wchodzę.
Zaczekał chwilę
na jakiś okrzyk sprzeciwu, ale ten nie nadszedł, więc otworzył drzwi. W małej
łazience Vivian siedziała na podłodze, opierając się o pralkę. Wpatrywała się
pustym wzrokiem w umywalkę, wciąż szybko oddychając.
- Co się stało? – zapytał Emmett.
Podszedł do
niej i kucnął nad nią okrakiem. Wbijał w nią spojrzenie szarych oczu, które w
tym świetle przybierały lekko zielonkawy odcień, a rude włosy wydawały się
połyskiwać złotymi pasmami. Vivian nagle poczuła, że zrobiło jej się gorąco,
więc odwróciła głowę. Normalnie rzuciłaby jakąś uszczypliwą uwagę na temat jego
zbliżania się do niej, ale wyraz jego twarzy nie pozwalał jej na to. Powoli
wypuściła powietrze z płuc, przymykając oczy.
- Miałam sen. Las kazał mi
uciekać, a Dorian został pochłonięty przez ten sam dym, który wylatuje z tamtej
fabryki. Byłam przekona, że coś mu się stało.
Kiedy otworzyła
oczy łzy rozświetliły jej błękitne tęczówki. Emmett prychnął pod nosem z czymś
przypominającym pewne znużenie pomieszane ze zmęczeniem.
- Nie możesz tak reagować na swoje
sny. Nie jesteś jasnowidzem.
- Ale sam zobacz. Oni chcą go
wykorzystać – powiedziała szeptem. – A założę się, że w tej fabryce będą
przetwarzać energię. Ten sen nie mógł być bez znaczenia.
Gdy w końcu
zwróciła na niego wzrok, z zaskoczeniem dostrzegła dezorientację na jego
twarzy. Wyglądał, jakby zupełnie nie rozumiał, o czym do niego mówiła.
- Ty nie wiesz – wciągnęła
powietrze ze świstem.
- Czego?
- Cladesi. To z nich będą czerpać
energię.
Jego oczy
zwiększyły się do wielkości spodków.
- Do dzisiaj wszyscy mieli dać
odpowiedź – kontynuowała Vivian. - Jeśli ktoś nie chce tam iść, nie musi.
Jestem pewna, że Jolene odmówiła.
Emmett sięgnął
do kieszeni ciemnozielonych spodni, ale nic tam nie znalazł. Zaklął soczyście
pod nosem.
- Zostawiłem komórkę u Olivera.
- Widziałeś się z nim? Wiesz, co
się dzieje? Dlaczego nie ma czasu dla Charlotte?
- Uwierz mi, że sam chciałbym
wiedzieć.
- Rozumiem – spuściła wzrok. – W
takim razie możesz, proszę, oddać mi moją przestrzeń osobistą?
Emmett uniósł
brwi do góry, jakby zaskoczony nagłą świadomością, że znajduje się w takiej
pozycji a nie innej. Uśmiechnął się z rozbawieniem i przybliżył swoją twarz do
jej.
- Ależ czy coś ci się nie podoba?
Vivian
wyszczerzyła się i pokręciła głową z niedowierzaniem. Wtedy rozległ się okrzyk
bojowy jej brata, który po chwili znalazł się na plecach Emmetta, ciągnąc go za
starannie wyczesaną rudą grzywkę.
- Precz od mojej siostry, ty
kobieciarzu przebrzydły!
- Złaź ze mnie!
Przez chwilę
jeszcze mocowali się ze sobą, gdy Vivian zanosiła się śmiechem, aż w końcu
Emmettowi udało się strącić małego wojownika ze swoich pleców. Przeczesał
palcami swoją grzywkę, starając się zachować resztki godności, po czym pomógł
wstać Vivian.
- Pójdę do domu – oznajmił,
spoglądając w stronę drzwi.
- A nie masz zaraz treningu?
Emmett spojrzał
na zegarek i wymamrotał jakieś przekleństwo. Wyszedł z łazienki i włączył swoją
opaskę, więc torba leżąca przy drzwiach podjechała do niego.
- Potem muszę iść bezpośrednio do
domu Olivera – rzucił posępnie. - Mogłabyś zadzwonić do Jolene i przekazać mi,
co odpowiedziała?
- Oczywiście.
- Dziękuję.
Vivian
uśmiechnęła się, na co on odpowiedział tym samym. Gdy drzwi zamknęły się za
nim, Dorian łypał na nią spod przymrużonych powiek.
- Nie powinnaś mu pozwalać na
podstawienie się do siebie – oznajmił, krzyżując ręce. - Chyba że go lubisz?
- Lepiej zajmij się szkołą –
wystawiła mu język.
- Nie mów, że naprawdę go lubisz!
- Lubiłabym go, gdyby nie był taki
rozpustny. Nie masz, czym się przejmować, Dorian. Muszę teraz zadzwonić do
Jolene.
Ciepła noc jak
zwykle nie pochłonęła Rockeath. Światła przejeżdżających samochodów i latarni,
wiszących nad głowami głównie młodych ludzi lubujących się w wychodzeniu po
zmroku, rozpraszały ciemności. Ulice ożywały praktycznie bardziej niż za dnia.
Brak ciemnych chmur na niebie, które pokrywał mizerny płaszcz gwiazd, zachęcał
do korzystania z najciekawszej pory dnia, kiedy można było spotkać ludzi
zwracających uwagę na innych.
Mimo ogólnie
panującego ciepła, tej nocy wiał całkiem silny wiatr. Wił się pomiędzy
budynkami. Zarówno wśród tych przepełnionych społeczeństwem, jak i tych, które
trzymały pieczę nad ludźmi pogrążonymi w śnie. Wdzierał się w uchylone okna,
silnie rzucając firankami na wszystkie strony i przewracając rzeczy na
parapetach, jakby to stanowiło niesamowitą zabawę. Taki figiel zbudził Emmetta.
Przetarł oczy i rozciągnął się leniwie. Nie miał najmniejszej ochoty wstać, ale
musiał sprawdzić, co spadło na podłogę. Świst wiatru przenikał jego uszy, a gdy
Emmett wyszedł spod ciepłej pościeli, przeszedł go dreszcz. Podszedł do okna,
by podnieść zdjęcie Olivera i Charlotte oprawione w ramkę. Odstawił je na półkę
i chwycił za klamkę. Ale wtedy dostrzegł cień na podwórku. Ten człowiek miał
duży plecak na ramionach, a w ręku podłużną torbę, którą Emmett znał zbyt
dobrze. Przymknął okno, by otworzyć je na oścież. Oparł się o parapet,
pozwalając, aby wiatr zaczął okładać go ze wszystkich stron, szarpiąc jego
rude, wyjątkowo rozczapierzone włosy i cienką koszulkę.
- Jeśli idziesz do klubu nocnego,
powinieneś wziąć mnie ze sobą – zawołał.
Postać na dole
zastygła w bezruchu jak rażona piorunem. W końcu odwróciła się i spojrzała do
góry.
- Wyjeżdżam – oznajmił Oliver,
otwierając drzwi od samochód.
- Tak po prostu? Bez pożegnania?
- Tak.
Oliver wrzucił
torbę i plecak na siedzenie pasażera. Uwadze Emmetta nie umknęło to, że nerwowo
przeczesał brązowe włosy, co zwykł robić, kiedy nie wiedział, co robić lub
myśleć.
- Co z Charlotte? – zawołał z góry
rudzielec. – Nie możesz jej tak po prostu zostawić.
- Opiekuj się nią.
- Jest piękna, ale nie mogę odbić
dziewczyny najlepszemu przyjacielowi.
- To nie jest śmieszne!
- Wiem.
Przez chwilę
patrzyli na siebie w ciszy. Często zdarzały się sytuacje, w których lepiej
rozumieli się bez słów, a ta zdecydowanie była jedną z nich.
- Chcę, żeby o mnie zapomniała, a
ty jesteś za to odpowiedzialny.
- Nie masz zamiaru wrócić?
Oliver zacisnął
wargi w wąską kreskę i trzasnął drzwiami pasażera, po czym obszedł samochód.
- Proszę cię. Żegnaj.
Powiedziawszy
to, wsiadł do pojazdu i go odpalił. Gdy brama otworzyła się, wyjechał na ulicę,
po której biegały pijane nastolatki. Przez dłuższy czas Emmett patrzył w ciszy
w miejsce, w którym zniknął samochód. Zupełnie zapomniał o otulającym go
chłodzie. Stał się głuchy na kolejne upadające rzeczy. Po prostu zatracił się w
myślach, próbując zrozumieć, jak okropna rzecz musiała przydarzyć się jego
przyjacielowi, skoro postanowił pozostawić za sobą wszystko, co kochał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz