sobota, 28 lutego 2015

Przebudzenie Królestwa Uśpionych

- Przegrupowanie! – zagrzmiała Enya.
Wszyscy znów ustawili się w pięcioosobowych grupach, by skupić się na ostrzelaniu jednej rury. Jednak te podpory nie ulegały zniszczeniu tak szybko jak te poprzednie. Dlatego doświadczeni strzelcy celowali w poszczególne części maszyn w poszukiwaniu miejsca, gdzie znajdowały się stery. Lecz zanim im się to udało, z pojazdów wysunęły się lufy.
- Padnij! – zawołał Emmett.
Jego grupa rzuciła się na ziemię w momencie, gdy z maszyn pomknęły pociski. Po chwili jednak usłyszeli krzyk kogoś, kto musiał zostać postrzelony.
- Mam ich! – krzyknęła Enya, ponawiając strzał w miejsce powyżej prawego koła.
Strzelcy natychmiast wycelowali w ten sam punkt,, co utrudniało im tarzanie się po ziemi w celu uniknięcia pocisków.
- Uwaga na kule! – ryknął Emmett w tył.
Szybko odnalazł wzrokiem przerażoną Vivian, która jednak nie zalewała się krwią, więc rudzielec poświęcił uwagę maszynom i wystrzelił pocisk w miejsce wskazane przez Enyę.

Grupa Jamesa szła ciemnym korytarzem, w którym jedynym oświetleniem była opaska na ręce. W końcu jednak i ona zgasła, gdy rozległy się czyjeś głosy. Charlotte wciąż nie mogła uwierzyć, że jej hologram znalazł ukryte awaryjne przejście, którym właśnie podążali. To wydawało się znacznie atrakcyjniejszym miejscem niż zbiornik na odpady, którym pierwotnie mieli dostać się do sali przetrzymywania Doriana.
W końcu James mruknął, żeby inni skręcili. Gdy to zrobili, ich oczom ukazało się duże pomieszczenie. Wszystkie ściany wraz z podłogą i sufitem pomalowano białą farbą, która zdążyła już zszarzeć. Po bokach porozstawiano stalowe stoły z różnymi przyrządami. Z niektórymi z nich Charlotte pracowała, ale inne pozostawały dla niej zagadką. Jednak tym, co pochłonęło jej uwagę, było wielkie urządzenie zajmujące znaczną część sali. Zdecydowanie wytworzono je niedawno - w przeciwieństwie do wszystkiego, co tam się znajdowało. Składało się z wielkich zbiorników z małymi ekranikami, na których widniały puste słupki, całej sieci skomplikowanych połączeń kabli, rur i metalowych części oraz głównego mechanizmu wyglądającego jak długa, biała rura o krawędziach zakończonych czterema dużymi igłami. Główny człon tego urządzenia wisiał nad stalowym stołem, na którym leżał nieprzytomny Dorian pilnowany przez kilku mężczyzn w czarnych i białych strojach.
James dał pozostałym znak, żeby przygotowali bronie, po czym spojrzała na Charlotte. Dziewczyna bezgłośnie powiedziała „za chwilę”. Przyjrzała się dokładniej wielkiej maszynie, próbując rozszyfrować, jak działa. Jednak czuła, że nie będzie w stanie tego zrobić, dopóki jej nie zobaczy z bliska. Już chciała powiedzieć, żeby ruszyli, ale w tym momencie, drzwi się otworzyły i do sali weszli Adrien oraz Lilith.
- Wszyscy operatorzy niech się stąd wynoszą – zarządził Garrod, zakładając białe rękawice. - Zostają tylko dwaj.
- Róbcie, co każe – popędziła ich Lilith.
Mężczyźni w jasnych fartuchach popatrzyli po sobie, po czym wszyscy z wyjątkiem jednej pary opuścili pomieszczenie. Adrien zarzucił sobie na ramię krzesło, położył je obok jednego ze zbiorników na energię i usiadł na nim, przerzucając nogi przez poręcz. Lilith z rozbawieniem zajęła miejsce na jednym ze stołów przy ścianie.
- Ty – burknął Adrien, patrząc na jednego z naukowców. – Podłącz wszystkie zbiorniki do pistoletu.
Mężczyzna z lekkim wahaniem kiwnął głową, po czym podszedł do głównego urządzenia i zaczął przekładać kable. W tym czasie Adrien zaczął coś robić na ekranie.
- O. Świeżutka energia prosto z natury właśnie do nas płynie – uśmiechnął się do siebie.
- Pasjonujące – sarknęła Lilith.
Wyciągając z kieszeni tablet, na którym pojawiły wydarzeni z Middleheart. Nagle do pomieszczenie wpadł zasapany mężczyzna w czarnym stroju. Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni.
- Co ty tu robisz? – zapytała ostro Lilith.
- Uciekł nam.
- Że co?! – gwałtownie wstała.
- Jeśli pani tu zostanie, sam przyjdzie. Jeżeli chce pani uciec, możemy użyć awaryjnego korytarza.
- Zaczekam – odparła bez wahania. - Adrien, będziesz miał okazję poznać mojego gościa, którego dzisiaj ściągnęłam dla lepszej zabawy. A ty – spojrzała na mężczyznę w progu – znikaj mi z oczu.
Ochroniarz kiwnął głową, po czym zniknął za zamkniętymi drzwiami. Lilith ściągnęła gumkę z blond włosów, które kaskadami opadły jej na plecy sięgając ich końców.
- Kiedy następna osoba tu wejdzie, wszyscy macie w nią wymierzyć, ale nie strzelać, dopóki wam nie każę – powiedziała w końcu. - Adrien, ty też.
- Powiedziałbym, że się zastanowię, ale nie chce mi się nad tym myśleć, więc zrobię to, jeśli będę miał ochotę – burknął pod nosem. – Strasznie słaba ta energia z drewna.
Nagle drzwi stanęły otworem, gwałtownie uderzając o ścianę. Stanął w nich wychudzony mężczyzna, ze zdecydowanie przydługimi brązowymi włosami. Trzymał w rękach pistolet, wycelowany prosto w Lilith. Charlotte, siedząca w przejściu, gwałtownie wciągnęła powietrze, żeby stłumić okrzyk. Od razu pożałowała tego i zaczęła modlić się w duchu, żeby nikt w sali tego nie usłyszał. Przez chwilę nawet serce stanęło jej w gardle, bo wydawało się jej, że Adrien zerknął w jej stronę, ale chyba tylko jej się przywidziało.
Oliver najpierw na twarzy miał wymalowaną wściekłość, a w oczach nienawiść, ale po chwili te uczucia ustąpiły zaskoczeniu i przerażeniu.
- Lilith – szepnął.
- Nie spodziewałeś się tego, prawda? – zaśmiała się.
Na moment w powietrzu zawisła cisza.
- Zemsta w niczym ci nie pomoże – powiedział spokojnie Oliver.
- Pomoże – ucięła mu ostro.
Adrien odchylił głowę, żeby spojrzeć na ochroniarza stojącego najbliżej.
- Przesuń mnie, żebym miał lepszy widok – powiedział cicho.
Mężczyzna ze stalowym wyrazem twarzy podniósł krzesło z Adrianem i ustawił je tak, żeby dobrze widział Olivera i Lilith. Garrod wyciągnął z kieszeni lizaka i włożył go do buzi. Po tym splótł ręce z tyłu głowy, jakby oglądał ciekawy film.
- Uniknąłeś odpowiedzialności za swoją zbrodnię tylko przez dziury w prawie i szczęście – mówiła w tym czasie Lilith. - Ale od początku wiedziałam, że tak tego nie zostawię. Dla równowagi musisz odpokutować za swoje grzechy.
- To nic nie zmieni.
- Zamilcz! – ryknęła z mocą. - Zdecydowałam o tym w momencie, gdy wydano werdykt i to stanowiło jedyny wyznacznik w moim życiu. Zemsta, której jeszcze nie skończyłam.
- Lilith…
- Wiem, że zostawiłeś swoją kobietę bez słowa. Opuściłeś ją jak bezduszny drań. A teraz pójdziesz do niej i nie mówiąc ani słowa, zapłodnisz ją, żebym mogła później postrzelić ją prosto w łono tak, jak ty zrobiłeś mojemu dziecku.
Oliver wybałuszył oczy i podniósłszy wyżej pistolet, zaczął kręcić przecząco głową.
- Nigdy – wysyczał. – To ja cię skrzywdziłem. Zrób ze mną, co chcesz. Ale Charlotte nie ma z tym nic wspólnego, więc zostaw ją w spokoju.
- Z wielką przyjemnością oglądałabym, jak tracisz dziecko z własnego łona, ale tak się składa, że to niemożliwe. Za to Charlotte jest twoją dziewczyną, więc jednak ma z tym dużo wspólnego.
- Trochę napięta atmosfera – odezwał się Adrien.
- Zamknij się – warknęła na niego Lilith.
- A mogę coś powiedzieć?
- Mówię: zamknij się!
- To nie – prychnął i wrócił do wpisywania czegoś na ekranie.
- Nie zrobię tego – powiedział Oliver.
- W takim razie wolisz, żeby postrzelić ją do wykrwawienia, czy może najpierw pociąć na kawałki?
Oliver zrobił krok do przodu, chcąc nacisnąć spust, ale w tym samym momencie trzech najbliższych ochroniarzy zasłoniło Lilith.
- Nie trzeba, chłopcy. Oliver zdaje sobie sprawę, że jeśli strzeli, wy strzelicie, a potem strzeli nasz kolega mający na celowniku Charlotte.
- Jak myślicie, powinienem zrobić to przedstawienie jeszcze ciekawszym? – Adrien cicho zapytał jednego z ochroniarzy.
- Garrod! – syknęła Lilith.
- Moje zabawki są gotowe do użytku, więc zrobię po swojemu – oznajmił, wyciągając rękę do tyłu. – Proszę coś lekko wybuchowego.
Charlotte od dłuższego czasu wstrzymywała oddech, czując bicie oszalałego serca i łzy spływające jej po twarzy. Widząc, że jeden z mężczyzn podaje Adrienowi pistolet, pociągnęła dwie osoby stojące obok niej do tyłu. Gdy rozległ się strzał, ukrywający się oddział odrzuciło do tyłu, aż przysypał ich gruz.
- Zgaduję, że siedzą tutaj, odkąd weszliśmy – mruknął Adrien. – Pewnie szukają Farlowa – roześmiał się.
James jako pierwszy podniósł się z ziemi i czując pieczenie na skórze, wycelował w Adriena. Zaraz po nim wstali pozostali, również w niego mierząc. W końcu jednak spomiędzy nich wybiegła Charlotte.
- Oliver! – zawołała.
- Ty draniu! – ryknęła Lilith na Adriena.
Oliver wybałuszył oczy na widok Charlotte, nacisnął spust i rzucił się na ziemię, dzięki czemu uniknął serii pocisków. Przeturlał się w stronę grupy Jamesa, patrząc na Lilith, która zeskoczyła ze stołu i dobyła pistoletu. Oliver, nie tracąc na czasie, zaatakował ją. Lilith jednak unikała jego pocisków i wysłała swoje w jego stronę. Oliver pobiegł bliżej drzwi, aby nie ryzykować skaleczenia reszty pojedynkującej się z ochroniarzami. Jedynie Charlotte cofnęła się do przejścia, co było dla Olivera wielką ulgą. Kątem oka chłopak zauważył, że James wymieniał się pociskami z Adrienem, który wciąż nie ruszał się z krzesła.
W ciągu kilku następnych minut po sali ciągle rozlegały się okrzyki i jęki, gdy zostały ranione obie strony. W końcu również rozległ się syk Lilith, która złapała się za ramię. Warknęła jakieś wyzwisko i puściła serię strzałów za Oliverem, ale ten od nich uciekł.
- Znudziłem się – przez chaos przebił się głos Adriena, który właśnie przełożył cały ciężar ciała na jedną rękę opartą o siedzenie. – Pozwolę sobie przypomnieć, po co tu przyszliście.
James wybałuszył oczy i oddawszy jeden strzał, rzucił się w stronę Adriena, który nacisnął przycisk na ekranie. Zanim ciemnoskóry mężczyzna postawił kolejny krok, poczuł jak przez jego ramiona przeszły dwie kule. Zacisnął zęby i chciał ruszyć dalej. Jednak całe urządzenie zawibrowało, rura wbiła się w ciało Doriana i po chwili wszystkich oślepiło światło, a po pomieszczeniu poniósł się głośny śmiech Adriena. Gdy w końcu zrobiło się normalnie, wokół Doriana gdzieniegdzie pojawiały się wyładowania elektryczne. Adrien patrzył na to z naukowym zainteresowaniem, pozostali ze zdziwieniem. Kilka osób wykorzystało to i postrzeliło swoich przeciwników z obu stron. Między innymi taką okazję wykorzystała Lilith. Choć Oliver zdążył zareagować, kula nie przeszła przez jego brzuch.
Nagle rozległ się niemiłosierny krzyk. Wszyscy odwrócili się w stronę jego źródła i zobaczyli, że Dorian, wokół którego buzowało napięcie, rozerwał wiążące go stalowe pręty. Wyrwał rurę ze swojego brzucha, przez co wypłynęła z niego krew. Rzucił tubę w kąt pomieszczenia. W błyskawicznym tempie zgarnęła ze sobą kilku ludzi łącznie z Lilith. Wszyscy wylądowali w ścianie, która rozwaliła się i zasypała ich.
- Powodzenia! – zawołał wesoło Adrien, kierując się w stronę dziury w budynku.
Dorian wyciągnął jeden ze zbiorników i cisnął nim w stronę Garroda, ale ten to ominął, po czym wybiegł na zewnątrz. James i Oliver rzucili się za nimi w pogoń, a Dorian w mgnieniu oka podbiegał do przerażonych ochroniarzy. Uderzał ich z takim impetem, że już martwi wbijali się w ściany, aż w końcu nie zostało nikogo. Wtedy Charlotte rzuciła się do jednej z szaf, która ocalała i były w niej fiolki.
- Mów coś do niego – zawołał jeden z mężczyzn.
- Dorian – Charlotte odwróciła się do chłopczyka
Wpatrywał się w nią pusto. Błyśnięcia rozładowujących się ładunków elektrycznych otaczały całe jego ciało. Nienaturalnie masywne mięśnie jeszcze bardziej urosły. Krew szybko pulsowała mu w obnażonym układzie krwionośnym, przez co jego skóra stała się bardziej czerwona. Oczy wyglądały, jakby płakał od kilku godzin.
- Dorian, musisz przestać – kontynuowała Charlotte. -  Za chwilę pozbędę się tego gniewu, dobrze? I razem pójdziemy do twojej siostrzyczki. Vivian strasznie się o ciebie martwi, wiesz?
Po policzkach Doriana spłynęły gorące łzy i chłopak pokiwał głową. Potem jednak spojrzał przez dziurę, którą sam zrobił w budynku i dostrzegł maszynerię pod wzgórzami Middleheart.
- Dorian nie idź… – zaczęła Charlotte, ale nie skończyła.
Chłopczyk był już w połowie odległości dzielącej fabrykę od pojazdów. Charlotte zaklęła pod nosem i wróciła do czytania etykietek na fiolkach.
- Vivian go powstrzyma, ale Dorian nie uspokoi się, dopóki nie znajdę czegoś, co go zneutralizuje.
- Poradzisz sobie tutaj? – zapytał jeden z mężczyzn.
- Tak.
- Przeraża mnie ta siła – odezwał się drugi - Przecież to dzieciak. Oni są niebezpieczni.
- Niebezpieczne są eksperymenty z nimi – skarciła go Charlotte. – Żałuję, że w ogóle podjęłam się badań nad ich energią. Gdyby nie to, nigdy by do tego nie doszło.
- Sid, zostań z nią – zadecydował mężczyzna, który pierwszy się odezwał. – Reszta za mną.

Dorian zatrzymał się pomiędzy dwoma wielkimi maszynami. Uderzył pięścią jedną z nich, tworząc głębokie wgniecenie w metalu, przez który przeszedł prąd. Po chwili rozległ się wybuch i z wysuniętej płyty wzgórza strzelił kłąb ciemnego dymu. Dorian zaczekał, aż zrobiło się jasno i wtedy ujrzał Vivian. Wisiała nad spadkiem trzymana tylko przez rękę leżącego Emmetta i wpatrywała się w brata załzawionymi oczami. Gdy bezgłośnie powiedziała „wszystko będzie dobrze”, wokół Doriana znów się zaiskrzyło. Wyciągnął rękę w kierunku ciemnego nieba, gdzie ciężkie chmury zaczęły kotłować się, tworząc wir. Po chwili zaczęły pojawiać się w nich błyskawice, aż w końcu Dorian gwałtownie opuścił rękę i z góry runął na płasko piorun, który przeciął wszystkie rury wbijające się we wzgórze.
- Przestań! – zawołała z góry Vivian.
W jednej chwili patrzyła, jak Dorian podnosił głowę, żeby na nią spojrzeć zabłąkanymi kolorowymi oczami. W drugiej pojawiło się w nich zaskoczenie i nieopisany żal, kiedy kula wbiła się w jego klatkę piersiową i wybuchła w niej. Z Vivian momentalnie ulotniły się wszystkie emocje i siły, aż puściła rękę Emmetta. Głucha na jego wołania runęła w dół, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w osłupionego Doriana opadającego na plecy. Nie zwróciła nawet uwagi na to, że kilka sekund dzieliło ją od bolesnego upadku. Ale zamiast tego zatrzymała się na czymś miękkim. Gdyby spojrzała pod siebie, zobaczyłaby kawałek gruntu, wysuniętego parę metrów ponad ziemią, który porastała gruba warstwą mchu oraz krzewy o niezwykle giętkich gałęziach i gładkich liściach. Jednak Vivian nie zwracała na to uwagi. Ześliznęła się stamtąd i podbiegła do Doriana. Klęknęła przy nim i z przerażeniem dostrzegła, że w miejscu, gdzie powinno być serce, znajdowała się jedynie dziura. Jego zmartwiona dziecięca twarz zastygła w bezruchu. Całe ciało obezwładniało. Vivian nie czuła pulsu ani oddechu. Nie było żadnego ratunku. Nic nie mogła zrobić. Jej ukochany braciszek, który nigdy nie zaznał prawdziwego życia, odszedł, zanim zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo się o niego martwiła.

- Jestem zajebisty! – zawołał Adrien w trakcie półobrotu.
Zszokowany Oliver patrzył w kierunku, w którym jego przeciwnik wysłał pocisk i wybałuszył oczy, widząc padającego w oddali Doriana. Zanim zdążył obrócić się z powrotem, usłyszał kolejny wystrzał, więc runął na ziemię. Poczuł przeszywający ból w ramieniu i zaklął siarczyście pod nosem. Z trudem wymierzył w Adriena, lecz gdy podniósł na niego wzrok, ujrzał go kucającego na wielkiej maszynie wyjeżdżającej z wnętrza wzgórza.
- To wcześniej to sprzęt Farlowa. Bijcie pokłony przed moim – wyszczerzył się.
Z podłużnego, czarnego pojazdu, który przypominał krzyżówkę czołgu i ciężarówki, wystrzeliły białe rury zrobione z czegoś co wyglądało jak plastik. Wiły się niczym węże wzdłuż stromego zbocza, aż w końcu wbiły się w kolejne drzewa. Oliver kątem oka obserwował Adriena, z dumą patrzącego na swoje urządzenie, a jednocześnie przyglądał się szczytowi, z którego po chwili zaczęli spadać ludzie.
- Odbija kule – zawołał Adrien, strzelając w przeciwnika.
Oliver przeskoczył w bok, ale nagle został oślepiony przez światło bijące z miejsca, gdzie upadł Dorian. Spojrzał w tamtą stronę i dostrzegł, że na podłożu całej doliny i wzgórz pojawiły się złote nici. Zupełnie jakby podświetlono układ krwionośny jakiegoś giganta. Jednak uwagę Olivera odwróciły kawałki gruzu spadające na Adriena, który schował się w swojej maszynie.

Emmett z wrażenia zaklął pod nosem, gdy odwrócił się w stronę lasu. Korzenie drzew wyrwały się spod gruzu, przewracając przy tym kilka osób. Uniosły pnie do góry i dosłownie ruszyły z miejsca, przypominając drewniane, niewymiarowe kałamarnice. Minęły przerażonych ludzi i wbijając się „odnóżami” w skarpę, przesuwały się w dół, ciągnąc za sobą białe rury. Kępki trawy w niektórych miejscach zaostrzyły się i wystrzeliły całą salwą, mknąc w stronę fabryki. Czarne, wzburzone niebo przeciął piorun i uderzył w ośnieżony szczyt ponad Middleheart. Przez kawałek góry przeszła widoczna szczelina, aż w końcu ta część odczepiła się. Opadając w dół zaczęła przekształcać się, aż w końcu nabrała humanoidalnego kształtu ciała. W tym czasie ponad korony drzew wyłoniła się również głowa, jakby sklejona z gałęzi i zielonych pnączy, a po chwili pokazały się również jej odnóża. W innej części wystrzelił potężny strumień wody zakończony czymś, co wyglądało jak paszcza węża. Natomiast zza szczytów wyłoniło się tornado.
Cztery giganty z niesamowitą prędkością mknęły ku dolinie, wywołując trzęsienia i osuwiska. W końcu wszystkie z hukiem wylądowały na równym terenie. Najpierw trąba powietrzna przesunęła się tak, że wyrwała białe rury ze wszystkich ożywionych drzew, których jedna część popędziła dalej w stronę fabryki, a druga do miasta. Potem wąż wodny przeszedł na wskroś przez główną maszynę, całkowicie zalewając jej wnętrze. Górski wielkolud zgniótł wszystkie wychodzące z urządzenia odnóża. Potwór z bagien wcisnął swoje macki w jego centrum, rozszarpując je na części. Na niebie zaś odchyliło się kilka chmur tak, że promienie światła uderzyły w zgniecione rury. Gdy zajęły się ogniem, słońce znów znikło za kotłującą się ciemną masą nad głowami ludzi.
Vivian nie mogła wyrwać się z podziwu. Wpatrywała się w osłupieniu w giganty, by zapamiętać każdy ich szczegół, trzymając jednocześnie w rękach głowę martwego Doriana. W końcu jednak jej uwagę odwróciło coś, co spadło na ziemię tuż obok niej. Spodziewała się kolejnego kawałku gruzu lub następnego olbrzyma, ale zamiast tego zobaczyła rzeźbę. Tę samą, która znajdowała się w miejscu, gdzie dziesięć lat temu uratowano Doriana. Posąg bogini natury – Vitanitium. Gdy wyciągnęła kamienną rękę w stronę miasta, olbrzymy zostawiły kompletnie zniszczony mechanizm i ruszyły we wskazanym kierunku.
- Tam są niewinni ludzie – odezwała się Vivian.
Rzeźba Vitanitium odwróciła twarz w jej stronę. Nie było na niej tego błogiego spokoju, jaki Vivian widziała u niej wcześniej, lecz surowe zdecydowanie. Vitanitium przesunęła się tak, żeby stanąć przodem do dziewczyny. Przesunęła ręką nad kawałkiem jałowej ziemi, na której wyrosły drobne kwiaty, układające się w napis: Życie Doriana stało się ofiarą dla wymiaru sprawiedliwości. Powinien spocząć tam, gdzie naprawdę się narodził.

Po policzkach Vivian spłynęły kolejne łzy. Kiwnęła głową, po czym nachyliła się, by pocałować brata w czoło. Gdy się odsunęła, podniosła się i wzięła go na ręce. Vitanitium zabrała go od niej, rozpostarła potężne skrzydła i pofrunęła ku górze. Vivian śledziła ją wzrokiem, dopóki nie stała się białą plamą całkiem rozmazaną przez jej łzy Potem czując przypływ frustracji, pozbawiający ją czucia w całym ciele, osunęła się z powrotem na ziemię. Przed jej oczami przesuwały się obrazy uśmiechu jej brata. Wszystkie wspomnienia, które z nim miała. Jak bawiła się z nim, gdy oboje byli mali. Jak musiała się nim zaopiekować po tym, gdy jej rodzice zginęli w wyniku swojego eksperymentu dotyczącego rozwoju technologii. Jak broniła go przed tymi, którzy patrzyli na niego z odrazą. I jak ostatni raz widziała go, zanim go porwano. Z każdą chwilą czuła się coraz cięższa. Ból w sercu stawał się coraz mocniejszy, a gorące łzy coraz bardziej wypalały jej policzki. Nagle wokół niej owinęły się dobrze jej znane ręce, więc wtuliła się w Emmetta, boleśnie zdając sobie sprawę, że to niewiele jej pomaga.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy