niedziela, 25 stycznia 2015

Schron

Emmett lekko potrząsnął ramieniem Vivian. Dziewczyna gwałtownie się wyprostowała i momentalnie jej oddech przyspieszył. Najpierw spojrzała na niego, potem na pusty przód samochodu, po czym wysiadła. Rozejrzała się wokół i mimo ciemności natychmiast rozpoznała miejsce, w którym się znajdowali. Pojedynczy budynek, wykonany w stylu początku dwudziestego pierwszego wieku, znajdował się na środku doliny otoczonej pagórkami. Mizerne światło pojedynczych gwiazd i pełni księżyca odbijał biały szyld z napisem „na sprzedaż” i numerem kontaktowym. Delikatny wiatr mącił wodę w strumyku płynącym obok.
Uwagę Vivian odwrócił młodzieniec, który wziął od kierowcy kluczyki i wsiadł do samochodu. Pozostała dwójka weszła po krótkich schodach ze zmyślnie zdobioną balustradą do drzwi, z których wylewało się sztuczne światło. Emmett podążył za nimi, oglądając się za siebie. Vivian zlustrowała jeszcze, jak samochód wyjeżdża przez bramę i dopiero wtedy ruszyła za resztą.
Najpierw przeszli przez małe pomieszczenie, gdzie zostawili buty. Potem minęli pokój zalany mrokiem, więc ciężko było stwierdzić, czemu służył, aż w końcu weszli do rozświetlonego salonu bez okien. Naprzeciwko nich wisiał ogromny telewizor wmontowany w jasnożółtą ścianę. W małym odstępie ustawiono ciemnoczerwoną kanapę, a po obu jej bokach stojaki na gry i urządzenia wspomagające. Po prawej stał pusty, duży, ciemnobrązowy stół z szesnastoma krzesłami, a obok znajdował się bilard. Po lewej natomiast było duże biurko z jasnego drewna z fotelem po jednej stronie. Tuż przy tym znajdowały się piłkarzyki, stół do ping-ponga oraz nowszy generator różnych gier.
Gdy cała czwórka weszła do środka, zebrani w pomieszczeniu zwrócili twarze w ich kierunku. Emmett momentalnie rzucił się w stronę kanapy, na której siedziała jego siostra. Vivian zauważywszy rude włosy Jolene, szybko przeczesała pomieszczenie wzrokiem. Jednak znalazła w nim tylko ciemnoskórego mężczyznę, siedzącego przy biurku, oraz dwóch młodzieńców o śniadej, zdecydowanie nietutejszej karnacji, grających w bilard. Ani śladu jej brata. Gdy zwróciła wzrok znów na Emmetta i jego siostrę, przytulających się do siebie, poczuła, jak łzy zaczęły napływać jej do oczu.
- Gdzie jest Dorian? – spytała, patrząc w stronę biurka.
- Jesteśmy w trakcie ustalania jego lokalizacji – odpowiedział James, głębokim głosem. - Emmett, wiesz może gdzie on jest?
- Nie – odparł Emmett, tylko na chwilę odwracając głowę od siostry. - Ale Lilith pokazała mi go. Teoretycznie nie zrobili mu krzywdy.
- Co to ma znaczyć teoretycznie?! – wybuchła Vivian.
- Spokojnie! – zawołał James.
Vivian zaciskała pięści tak, że knykcie jej zbielały, a po policzkach zaczęły spływać jej łzy spowodowane bezradnością. Odkąd ocknęła się w Instytucie, nie czuła nic innego poza strachem i złością, których miała już serdecznie dosyć. Emmett podniósł się z kanapy, patrząc na nią ze współczuciem.
- Vivian – odezwał się James, również wstając. – Wiem, że to trudne, ale musisz trochę się uspokoić. Uratujemy twojego brata. Ochronimy wszystkich Cladesów. Po to tu jesteśmy. Rozwiń to, co mówiłeś, Emmett.
Kierowca, który do tej pory stał obok Vivian, chwycił ją za ramię i delikatnie pociągnął w stronę stołu, przy którym oboje usiedli.  Po chwili dołączył do nich James oraz kobieta, która ją eskortowała.
- Wyciągnęli z niego energię, ale, jak Charlotte mówiła, to tylko osłabia – kontynuował Emmett.
- To niezbyt przyjemne uczucie, ale jest porównywalne z oddawaniem krwi – Jolene uśmiechnęła się słabo, czując mocniejszy ścisk ręki swojego brata.
- Tylko że mieli z nim problem – zmarszczył brwi.
- Oni? – zdziwiła się Vivian.
- Tak. Ludzie Farlowa. Dorian jakoś nie chciał omdleć. Większość odlatuje po paru minutach, a on nie.
- Każdy Clades ma inne pokłady energii – rozległ się kobiecy głos.
Gdy wszyscy odwrócili się w stronę, z której dochodził, zobaczyli nad kanapą hologram. Zeskoczył na ziemię i podszedł do stołu. Na jego widok, Vivian po raz pierwszy od dawna poczuła choć cień radości.
- Charlotte – zawołała.
Przyjaciółka odpowiedziała jej delikatnym uśmiechem. Nie przypominał tego szerokiego uśmiechu, z którego zwykle tryskała energia. Ale nie dziwiła się. Vivian zdawało się, że w oczach Charlotte wciąż widnieje ten sam ból, który tam gościł tuż po tym, jak Oliver ją zostawił.
- W samą porę – odezwał się James. – Cała wasza trójka powinna jej podziękować. Gdyby nie ona, nie przyjechalibyśmy tutaj. A w każdym razie nie tak szybko.
- Jak wpadłaś na to, żeby powiadomić naszego kuzyna? – zdziwił się Emmett.
- Rozmawiałam z twoimi rodzicami – Charlotte wzruszyła ramionami.
- Już wiedzą, że wszystko z wami w porządku – dodał James. – I również są pod naszą opieką.
- Czy możemy omówić dalsze plany? – odezwała się kobieta, która pomogła uciec Vivian i Emmettowi.
- Cierpliwości, Enya. Musimy zaczekać na grupę D.
Vivian spojrzała na tę kobietę. Enya siedziała z nogą założoną na nogę w ciemnych obcisłych spodniach i bluzce na ramiączkach, które podkreślały jej szczupłą figurę. Bujne ciemnobrązowe włosy z pojawiającymi się gdzieniegdzie blond pasemkami miała związane w kok, z którego wychodziło kilka kosmyków, oplatających jej lekko śniadą cerę. Opierała się ręką o oparcie krzesła i wpatrywała się w telefon.
- W takim razie zaraz będziemy zaczynać – uśmiechnęła się.
Przez chwilę zapadła cisza, lecz potem wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać. Emmett wypytywał o wszystko siostrę i przepraszał ją, że przez niego cierpiała. Dwaj mężczyźni o śniadych cerach opowiadali kierowcy Vivian o odbiciu Jolene, a James i Enya wdali się w dyskusję na temat urządzeń elektronicznych. Jedynie Vivian w ciszy wpatrywała się w drzwi z nadzieją, że za chwilę zobaczy w nich swojego brata. Czuła się, jakby zamknięto ją w jakiejś bańce. Niby słyszała, że inni rozmawiali, ale nie potrafiła odróżnić słów. Wszystkie były jakoś dziwnie stłumione, jakby mówiono wokół niej w innym języku.
Nagle drzwi trzasnęły i pojawiła się w nich ciemnoskóra kobieta z burzą małych loczków na głowie oraz mężczyzna w średnim wieku z czarnymi, krótko przystrzyżonymi włosami i znacznym zarostem.
- Wyglądacie na zmęczonych – zauważył James.
- Gdzie jest mój brat? – wypaliła Vivian.
- Znaleźliśmy go – powiedziała kobieta. – Jest w fabryce. W podziemiach.
- Adison próbowała jakoś dostać się do niego, ale nie mogła – dodał mężczyzna.
- Dzięki, Dave. Opowiadanie lepiej zostaw mi. Nie dało się do niego dotrzeć. Zbyt mocno go pilnują. Jest nietykalny. Musimy zaczekać.
- O mało co nas nie odkryli.
- Tak jak nas – mruknął jeden z mężczyzn, którzy grali wcześniej w bilard. – Jechali za nami, ale udało nam się ich zgubić.
- Usiądźcie – zarządził James.
Adison i Dave zasiedli do stołu. James poszedł do biurka, wyciągnął z szuflady jakieś urządzenie i wrócił do reszty, podczas gdy Emmett przetransportował siostrę.
- Jak postępują badania? – zapytał.
- Szukamy innego sposobu na zwiększenie energii, ale na razie nic nie znaleźliśmy – odpowiedziała Charlotte. – Wciąż obserwuję organizm, z którego pobrano tkankę wspomagającą.
- O co z tym chodzi? – zdziwił się Emmett.
- Przypadkiem okazało się, że wszystkie dzieła natury mają w sobie trochę energii. Gdy wydobędziemy ją na przykład z drzewa i dodamy do tej pochodzącej od Cladesów, jej ładunek wzrasta przynajmniej dwukrotnie.
- Dlatego na dzisiejszej radzie wydali postanowienie, żeby zabrać tę energię z całej flory pod waszym wzgórzami – wyjaśnił James.
Na twarzach wszystkich malowało się niezadowolenie, tylko miny Jolene i Emmetta wyrażały zaniepokojenie, a u Vivian przerażenie.
- Co z Komitetem Obrońców Ziemi? – wyszeptała.
- Walczyli o to, ale potrzeby są ważniejsze – prychnęła Enya. - Farlow powiedział, że zajmie się tym.
- I wszystko jasne – mruknęła Vivian.
- Tak. Ale oni dali nam czas – zaznaczył James. – Termin zburzenia lasów został wyznaczony na niedzielę. Mamy cztery dni, żeby zebrać wystarczającą liczbę ludzi, łącznie z członkami KOZ, wyszkolić ich i stanąć w obronie resztek natury, która została w tym kraju i nie tylko.
- Plugastwo należy wytępić w samym zalążku – Enya rzekła chłodno. - Gdybyśmy zostawili was z tym, bo w końcu to nie jest sprawa Worve, to i tak by do nas dotarło.
- Czy to, co chcecie zrobić, nie jest przypadkiem nielegalne? – zapytała nieśmiało Jolene.
Wszyscy obcokrajowcy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Na jej policzkach zakwitły rumieńce i otworzyła buzię, chcąc przeprosić, ale James uśmiechnął się z sympatią.
- To zależy. Postaramy się zrobić to tak, żeby było legalne. W końcu mamy prawdo do samoobrony.
- Wszyscy staniemy murem tuż przed lasem, a Farlow i tak każe na nas nie baczyć – uściślił jeden z wybawicieli Jolene. – To nam daje pretekst do obrony ofensywnej.
- Dobrze. Wszystko świetnie. Ale co z moim bratem? – dopytywała się Vivian.
- Oni mają co do niego jakieś większe plany – spochmurniała Adison. – Słyszałam, jak pracownicy rozmawiali o czymś, co miało się wydarzyć właśnie w niedzielę. Mówili, że ten mały Clades…
- Dorian – burknęła Vivian nieco ostrzej niż chciała.
Adison spojrzała na nią najpierw z zaskoczeniem, ale potem uśmiechnęła się łagodnie.
- Wybacz. Mówili, że Dorian jest potrzebny Farlowowi do jakiegoś projektu, który odbędzie się właśnie wtedy. Niestety nie wiem, o co dokładnie chodziło. Chciałam założyć podsłuch, ale nie zdążyłam.
- Jak tylko zauważą zniknięcie któregokolwiek, Farlow natychmiast wzmocni ochronę – rzekł Dave z niezadowoloną miną.
Vivian starała się przetwarzać informacje, ale jakoś wolno jej to szło. Nie mogła przestać ściskać pięści. Przełknęła głośno ślinę.
- Czyli nie uratujecie mojego brata – powiedziała słabo.
- Uratujemy – odpowiedział James spokojnym głosem. – Tylko że chwilowo nie mamy jak. Zrobimy to w niedzielę.
- Farlow spróbuje wszystkiego, żebyś dowiedziała się, że mu grozi – odezwała się Enya. – Że zabije go, jeśli nie przyjdziesz, albo sprawi, że będzie cierpiał męczarnie. Emmett coś o tym wie.
Vivian zerknęła na rudzielca, który spuścił wzrok i po ruchu jego mięśni, odczytała, że mocniej ścisnął rękę Jolene. Poczuła przypływ wyrzutów sumienia, ale szybko odtrąciła je od siebie i spojrzała z powrotem na Enyę.
- To czysty blef – kontynuowała. - Skoro Dorian ma w sobie takie duże pokłady energii, będą bali się go skrzywdzić. Nie chcę nikogo urazić, ale Jolene z natury jest słaba. Dlatego Farlow nie miał obaw w ranieniu jej. A skoro Doriana trzyma do wyższych celów, nic mu nie zrobi, bo to by zaburzyło jego badania. Zresztą na nic mu się nie przyda krzywdzenie go, jeśli ty nic o tym nie będziesz wiedziała.
- Rozumiesz co to znaczy? – zapytał James.
Vivian pokiwała głową, nie spuszczając wzroku ze swoich zbielałych kostek.
- Cóż, my musimy już wracać do Worve – Dave podniósł się z siedzenia.
- Miło było was poznać – uśmiechnęła się Adison, idąc w jego ślady. – I powodzenia.
- Wzajemnie – rzekł James. – My za to zabierzmy się za sporządzenie szkolenia. W końcu mamy mało czasu.
Rozległo się szuranie krzeseł i po chwili przy stole nie było już prawie nikogo. Emmett przeniósł siostrę z powrotem na kanapę, a w tym czasie hologram Charlotte podszedł do Vivian i położył rękę na jej ramieniu. Uśmiechnęła się tak jak poprzednio – słabo, ale krzepiąco. Potem jednak spojrzała w stronę rudzielca.
- Emmett. Możesz przyjść do mnie na chwilę?
Charlotte odwróciła się i przeszła przez ścianę do innego pokoju. Panowała tam ciemność, więc jej hologram służył jako oświetlenie, choć w pomieszczeniu wciąż nie było widać zbyt wiele. Po chwili przez drzwi wszedł Emmett i zamknął je za sobą.
- Nie sądzę, żebym był w nastroju na poważniejsze rozmowy – mruknął, chowając ręce do kieszeni.
- Rozumiem, że ostatnio było ci ciężko i pewnie nie możesz poukładać sobie myśli. Mam podobnie, więc chciałam to naprawić i staram się pomóc. Ale ja potrzebuję tego samego od ciebie – Charlotte zatrzymała się na chwilę, patrząc jak Emmett podnosi na nią wzrok. – Wiesz więcej o Oliverze niż ja. Skoro ty zostałeś zaszantażowany, on też mógł być. Proszę cię, wiem, że czegoś mi nie mówisz. A ja nie wierzę ani w twoją nienawiść do niego, ani w to, że zostawił mnie bez słowa.
Emmett przez dłuższy czas wstrzymał jej wzrok, ale w końcu wypuścił oddech i odwrócił się.
- Nie mogę ci pomóc.
- Cholera Emmett, ja mam już dość!
- Ja tak samo! – odwrócił się, rzucając jej wściekłe spojrzenie. – Doceniam twoją pomoc, ale jestem wykończony dokonywaniem wyborów. Czy ratować swoją siostrę, czy przyjaciółkę, w której zakochałem się w momencie, gdy mnie znienawidziła? Czy może jej brata? Czy próbować się z kimś kontaktować? Czy nie narażać bliskich? Nie mam zamiaru teraz wybierać między tobą, a Oliverem. Czy zrobił to pod przymusem, czy też nie, odszedł bez słowa i nie ostrzegł nas w żaden sposób. Znalazłby jakikolwiek, gdyby chciał. Sprawiłby, że niemożliwe stało się możliwym, jeśli naprawdę by mu zależało. Życzę miłej nocy.
Emmett trzasnął drzwiami, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Gdy podniósł powieki, zobaczył, że Jolene wpatrywała się w niego ze zmartwieniem. Uśmiechnął się słabo i pokręcił przecząco głową.
- Mamy tutaj gdzie spać? – zapytał, spoglądając w stronę Jamesa.
- Tak – odpowiedział, nie odrywając wzrok od tableta. - Piętro wyżej. Puste pomieszczenie z rozłożonymi materacami. Ale musicie poradzić sobie bez zapalania światła.
Emmett bez słowa podziękowania wyszedł drugimi drzwiami na mały korytarz, w którym znajdowały się schody. Wspiął się na górę i otworzył drzwi do pokoju umiejscowionego tuż nad salonem. Szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie i usiadł na materacu przodem do okna. Wpatrywał się w czubki wzgórz wznoszących się ponad ich tymczasowym miejscem zamieszkania. Zamknął oczy, gdy usłyszał otwarcie drzwi, a potem drobne kroki.
- Nie udawaj – rozległ się łagodny głos Vivian.
- Nie wiedziałem kto to – odpowiedział Emmett, podnosząc powieki.
Vivian usiadła po turecku obok niego i również wyjrzała za okno. Jej błękitne oczy świeciły w ciemności, mimo że na zewnątrz nie było zbyt wielu gwiazd, a wewnątrz panował mrok. To zaczęło go przyciągać. Walcząc sam ze sobą, nachylił się w jej stronę tak delikatnie, że nawet tego nie zauważyła.
- Przepraszam za mówienie ci, że cię nienawidzę – odezwała się nagle.
Emmett jakby wyrwany przez jej głos z jakiegoś czaru, odsunął się nieznacznie i wyjrzał znów za okno. Czuł, że robi mu się gorąco.
- Nie szkodzi. Miałaś powód - burknął
- Okazuje się, że niezbyt słuszny. Rozumiem, dlaczego to wszystko zrobiłeś. Na twoim miejscu postąpiłabym dokładnie tak samo. Tylko że…
Emmett spojrzał z zaniepokojeniem na Vivian, która się zacięła. Ścisnęła usta w wąską kreskę, jak zwykle, gdy chciała powiedzieć coś niezbyt przyjemnego.
- Że co? – wypalił.
- Wciąż mam przed oczami ciebie w górach. Ten wyraz twarzy i maskę. A potem czuję na ciele to ukłucie. Strach utyka mi w gardle. Wiem, że tego nie chciałeś, ale wciąż to ty jesteś tym, który zabrał mojego braciszka. Całe życie ufałam ci bezgranicznie, a teraz nie jestem w stanie. A mimo tego podświadomie wiem, że mogę na tobie polegać – prychnęła, jakby rozbawiona tym, co sama mówiła. - Czy to nie powinno się nawzajem wykluczać?
- Chyba powinno – przytaknął Emmett, po czym zacisnął pięści. - Przepraszam cię. Ale mimo wszystko chciałbym, żebyś miała do mnie znów zaufanie takie jak przedtem. Dokładnie takie, o jakim mi powiedziałaś w górach.
Vivian popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Jednak jego wyczekujący wzrok, sprawił, że skierowała spojrzenie w podłogę. Przymknęła powieki i pokręciła przecząco głową.
- Wolałabym, żebyś tego nie powiedział.
- Ja chyba też.
- Pewnie tak – uśmiechnęła się delikatnie i otworzywszy oczy, spojrzała znów na wzgórza. – W tej chwili jestem w stanie myśleć jedynie o Dorianie i tym biednym świecie, który według moich snów niedługo przestanie istnieć. Zobaczymy, co będzie, gdy to wszystko się skończy. Myślę, że tak będzie lepiej dla nas obojga.

Od dłuższego czasu krople wody wściekle atakowały wszystkich w pokoju treningowym, który zmieniono na jedno wielkie urządzenie wizualizujące. Vivian mrużyła oczy, patrząc na hologram biegający w tę i we w tę. Kilka poprzednich zestrzeliła dość szybko, ale potem zaczęła mieć problemy. Im więcej imitacji znikało, tym następne były sprawniejsze. A ten wydawał się być limitem Vivian. Gdy dziewczyna znów nacisnęła spust, jej przeciwnik odskoczył i kontynuował bieganie.
- No przestań!
- Musisz zacząć myśleć do przodu – rozległ się głos za jej plecami.
Vivian odwróciła się i zobaczyła Enyę. Tym razem miała na sobie ciemnozieloną bluzkę na ramiączkach i spodnie z wojskowym wzorem oraz czarnym paskiem, do którego przyczepiono różnego rodzaje bronie. W lewej dłoni trzymała jedną z nich, a prawą podpierała się o biodro, mierząc cel Vivian spojrzeniem bystrych, ciemnobrązowych oczu.
- Musisz przewidywać jego ruchy – wyjaśniła. - Skupiać się na tym, gdzie będzie za chwilę, a nie w momencie, gdy strzelasz.
- To nie takie proste – mruknęła Vivian.
- Strzelectwo nie jest proste. Próbuj.
Vivian odwróciła się z powrotem do hologramu, na którego widok skrzywiła się. Wyciągnęła rękę z małym, lekkim pistoletem przed siebie. Przez jakiś czas w pełnym skupieniu obserwowała ruchy imitacji, aż w końcu nacisnęła spust. Hologram odskoczył, ale potem zastygł w bezruchu i zniknął.
- Tak! – Vivian zacisnęła pięści jako znaku zwycięstwa.
- Trzynasty – powiedziała Enya.
- Robi wrażenie – odezwał się drugi, męski głos.
Vivian odwróciła się, żeby wyszczerzyć się do Emmetta, który stał z założonymi rękoma. Miał na sobie takie same ubrania jak Enya, zresztą jak wszyscy trenerzy.
- Myśl, że te hologramy to ludzie, którzy zabrali twojego brata – rzucił Emmett.
- W takim razie mogliby dać mi imitację ciebie – wyszczerzyła się jeszcze szerzej.
- Bardzo śmieszne.
Nagle rozległ się dźwięk zwiastujący jakiś komunikat, więc wszyscy spojrzeli w niebo, na którym pojawiła się twarz mężczyzny operującego całym systemem.
- James Parker i Enya Ramirez są proszeni o opuszczenie sali treningowej.
- To na pewno rada – mruknęła Enya. – Emmett, przejmij moich uczniów.
Przyłożyła dwa palce do czoła, luźno zasalutowała, po czym nacisnęła guzik na czarnej opasce na ręce i znikła. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy