Emmett lekko
potrząsnął ramieniem Vivian. Dziewczyna gwałtownie się wyprostowała i momentalnie
jej oddech przyspieszył. Najpierw spojrzała na niego, potem na pusty przód
samochodu, po czym wysiadła. Rozejrzała się wokół i mimo ciemności natychmiast
rozpoznała miejsce, w którym się znajdowali. Pojedynczy budynek, wykonany w
stylu początku dwudziestego pierwszego wieku, znajdował się na środku doliny
otoczonej pagórkami. Mizerne światło pojedynczych gwiazd i pełni księżyca
odbijał biały szyld z napisem „na sprzedaż” i numerem kontaktowym. Delikatny
wiatr mącił wodę w strumyku płynącym obok.
Uwagę Vivian
odwrócił młodzieniec, który wziął od kierowcy kluczyki i wsiadł do samochodu.
Pozostała dwójka weszła po krótkich schodach ze zmyślnie zdobioną balustradą do
drzwi, z których wylewało się sztuczne światło. Emmett podążył za nimi,
oglądając się za siebie. Vivian zlustrowała jeszcze, jak samochód wyjeżdża
przez bramę i dopiero wtedy ruszyła za resztą.
Najpierw
przeszli przez małe pomieszczenie, gdzie zostawili buty. Potem minęli pokój
zalany mrokiem, więc ciężko było stwierdzić, czemu służył, aż w końcu weszli do
rozświetlonego salonu bez okien. Naprzeciwko nich wisiał ogromny telewizor
wmontowany w jasnożółtą ścianę. W małym odstępie ustawiono ciemnoczerwoną
kanapę, a po obu jej bokach stojaki na gry i urządzenia wspomagające. Po prawej
stał pusty, duży, ciemnobrązowy stół z szesnastoma krzesłami, a obok znajdował
się bilard. Po lewej natomiast było duże biurko z jasnego drewna z fotelem po
jednej stronie. Tuż przy tym znajdowały się piłkarzyki, stół do ping-ponga oraz
nowszy generator różnych gier.
Gdy cała czwórka
weszła do środka, zebrani w pomieszczeniu zwrócili twarze w ich kierunku. Emmett
momentalnie rzucił się w stronę kanapy, na której siedziała jego siostra.
Vivian zauważywszy rude włosy Jolene, szybko przeczesała pomieszczenie
wzrokiem. Jednak znalazła w nim tylko ciemnoskórego mężczyznę, siedzącego przy
biurku, oraz dwóch młodzieńców o śniadej, zdecydowanie nietutejszej karnacji,
grających w bilard. Ani śladu jej brata. Gdy zwróciła wzrok znów na Emmetta i
jego siostrę, przytulających się do siebie, poczuła, jak łzy zaczęły napływać
jej do oczu.
- Gdzie jest Dorian? – spytała,
patrząc w stronę biurka.
- Jesteśmy w trakcie ustalania jego
lokalizacji – odpowiedział James, głębokim głosem. - Emmett, wiesz może gdzie
on jest?
- Nie – odparł Emmett, tylko na
chwilę odwracając głowę od siostry. - Ale Lilith pokazała mi go. Teoretycznie
nie zrobili mu krzywdy.
- Co to ma znaczyć teoretycznie?! –
wybuchła Vivian.
- Spokojnie! – zawołał James.
Vivian zaciskała
pięści tak, że knykcie jej zbielały, a po policzkach zaczęły spływać jej łzy
spowodowane bezradnością. Odkąd ocknęła się w Instytucie, nie czuła nic innego
poza strachem i złością, których miała już serdecznie dosyć. Emmett podniósł
się z kanapy, patrząc na nią ze współczuciem.
- Vivian – odezwał się James,
również wstając. – Wiem, że to trudne, ale musisz trochę się uspokoić.
Uratujemy twojego brata. Ochronimy wszystkich Cladesów. Po to tu jesteśmy.
Rozwiń to, co mówiłeś, Emmett.
Kierowca, który
do tej pory stał obok Vivian, chwycił ją za ramię i delikatnie pociągnął w
stronę stołu, przy którym oboje usiedli.
Po chwili dołączył do nich James oraz kobieta, która ją eskortowała.
- Wyciągnęli z niego energię, ale,
jak Charlotte mówiła, to tylko osłabia – kontynuował Emmett.
- To niezbyt przyjemne uczucie, ale
jest porównywalne z oddawaniem krwi – Jolene uśmiechnęła się słabo, czując
mocniejszy ścisk ręki swojego brata.
- Tylko że mieli z nim problem –
zmarszczył brwi.
- Oni? – zdziwiła się Vivian.
- Tak. Ludzie Farlowa. Dorian jakoś
nie chciał omdleć. Większość odlatuje po paru minutach, a on nie.
- Każdy Clades ma inne pokłady
energii – rozległ się kobiecy głos.
Gdy wszyscy
odwrócili się w stronę, z której dochodził, zobaczyli nad kanapą hologram. Zeskoczył
na ziemię i podszedł do stołu. Na jego widok, Vivian po raz pierwszy od dawna
poczuła choć cień radości.
- Charlotte – zawołała.
Przyjaciółka
odpowiedziała jej delikatnym uśmiechem. Nie przypominał tego szerokiego
uśmiechu, z którego zwykle tryskała energia. Ale nie dziwiła się. Vivian
zdawało się, że w oczach Charlotte wciąż widnieje ten sam ból, który tam gościł
tuż po tym, jak Oliver ją zostawił.
- W samą porę – odezwał się James.
– Cała wasza trójka powinna jej podziękować. Gdyby nie ona, nie
przyjechalibyśmy tutaj. A w każdym razie nie tak szybko.
- Jak wpadłaś na to, żeby
powiadomić naszego kuzyna? – zdziwił się Emmett.
- Rozmawiałam z twoimi rodzicami –
Charlotte wzruszyła ramionami.
- Już wiedzą, że wszystko z
wami w porządku – dodał James. – I również są pod naszą opieką.
- Czy możemy omówić dalsze plany? –
odezwała się kobieta, która pomogła uciec Vivian i Emmettowi.
- Cierpliwości, Enya. Musimy
zaczekać na grupę D.
Vivian spojrzała
na tę kobietę. Enya siedziała z nogą założoną na nogę w ciemnych obcisłych
spodniach i bluzce na ramiączkach, które podkreślały jej szczupłą figurę. Bujne
ciemnobrązowe włosy z pojawiającymi się gdzieniegdzie blond pasemkami miała związane
w kok, z którego wychodziło kilka kosmyków, oplatających jej lekko śniadą cerę.
Opierała się ręką o oparcie krzesła i wpatrywała się w telefon.
- W takim razie zaraz będziemy
zaczynać – uśmiechnęła się.
Przez chwilę
zapadła cisza, lecz potem wszyscy zaczęli ze sobą rozmawiać. Emmett wypytywał o
wszystko siostrę i przepraszał ją, że przez niego cierpiała. Dwaj mężczyźni o
śniadych cerach opowiadali kierowcy Vivian o odbiciu Jolene, a James i Enya
wdali się w dyskusję na temat urządzeń elektronicznych. Jedynie Vivian w ciszy
wpatrywała się w drzwi z nadzieją, że za chwilę zobaczy w nich swojego brata.
Czuła się, jakby zamknięto ją w jakiejś bańce. Niby słyszała, że inni
rozmawiali, ale nie potrafiła odróżnić słów. Wszystkie były jakoś dziwnie
stłumione, jakby mówiono wokół niej w innym języku.
Nagle drzwi
trzasnęły i pojawiła się w nich ciemnoskóra kobieta z burzą małych loczków na
głowie oraz mężczyzna w średnim wieku z czarnymi, krótko przystrzyżonymi
włosami i znacznym zarostem.
- Wyglądacie na zmęczonych –
zauważył James.
- Gdzie jest mój brat? – wypaliła
Vivian.
- Znaleźliśmy go – powiedziała
kobieta. – Jest w fabryce. W podziemiach.
- Adison próbowała jakoś dostać się
do niego, ale nie mogła – dodał mężczyzna.
- Dzięki, Dave. Opowiadanie lepiej
zostaw mi. Nie dało się do niego dotrzeć. Zbyt mocno go pilnują. Jest
nietykalny. Musimy zaczekać.
- O mało co nas nie odkryli.
- Tak jak nas – mruknął jeden z
mężczyzn, którzy grali wcześniej w bilard. – Jechali za nami, ale udało nam się
ich zgubić.
- Usiądźcie – zarządził James.
Adison i Dave zasiedli
do stołu. James poszedł do biurka, wyciągnął z szuflady jakieś urządzenie i
wrócił do reszty, podczas gdy Emmett przetransportował siostrę.
- Jak postępują badania? – zapytał.
- Szukamy innego sposobu na zwiększenie
energii, ale na razie nic nie znaleźliśmy – odpowiedziała Charlotte. – Wciąż
obserwuję organizm, z którego pobrano tkankę wspomagającą.
- O co z tym chodzi? – zdziwił się
Emmett.
- Przypadkiem okazało się, że
wszystkie dzieła natury mają w sobie trochę energii. Gdy wydobędziemy ją na
przykład z drzewa i dodamy do tej pochodzącej od Cladesów, jej ładunek wzrasta
przynajmniej dwukrotnie.
- Dlatego na dzisiejszej radzie
wydali postanowienie, żeby zabrać tę energię z całej flory pod waszym wzgórzami
– wyjaśnił James.
Na twarzach
wszystkich malowało się niezadowolenie, tylko miny Jolene i Emmetta wyrażały
zaniepokojenie, a u Vivian przerażenie.
- Co z Komitetem Obrońców Ziemi? –
wyszeptała.
- Walczyli o to, ale potrzeby są
ważniejsze – prychnęła Enya. - Farlow powiedział, że zajmie się tym.
- I wszystko jasne – mruknęła
Vivian.
- Tak. Ale oni dali nam czas –
zaznaczył James. – Termin zburzenia lasów został wyznaczony na niedzielę. Mamy
cztery dni, żeby zebrać wystarczającą liczbę ludzi, łącznie z członkami KOZ,
wyszkolić ich i stanąć w obronie resztek natury, która została w tym kraju i
nie tylko.
- Plugastwo należy wytępić w samym
zalążku – Enya rzekła chłodno. - Gdybyśmy zostawili was z tym, bo w końcu to
nie jest sprawa Worve, to i tak by do nas dotarło.
- Czy to, co chcecie zrobić, nie
jest przypadkiem nielegalne? – zapytała nieśmiało Jolene.
Wszyscy
obcokrajowcy spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Na jej policzkach zakwitły
rumieńce i otworzyła buzię, chcąc przeprosić, ale James uśmiechnął się z sympatią.
- To zależy. Postaramy się zrobić
to tak, żeby było legalne. W końcu mamy prawdo do samoobrony.
- Wszyscy staniemy murem tuż przed
lasem, a Farlow i tak każe na nas nie baczyć – uściślił jeden z wybawicieli
Jolene. – To nam daje pretekst do obrony ofensywnej.
- Dobrze. Wszystko świetnie. Ale co
z moim bratem? – dopytywała się Vivian.
- Oni mają co do niego jakieś
większe plany – spochmurniała Adison. – Słyszałam, jak pracownicy rozmawiali o
czymś, co miało się wydarzyć właśnie w niedzielę. Mówili, że ten mały Clades…
- Dorian – burknęła Vivian nieco
ostrzej niż chciała.
Adison spojrzała
na nią najpierw z zaskoczeniem, ale potem uśmiechnęła się łagodnie.
- Wybacz. Mówili, że Dorian jest
potrzebny Farlowowi do jakiegoś projektu, który odbędzie się właśnie wtedy.
Niestety nie wiem, o co dokładnie chodziło. Chciałam założyć podsłuch, ale nie
zdążyłam.
- Jak tylko zauważą zniknięcie
któregokolwiek, Farlow natychmiast wzmocni ochronę – rzekł Dave z niezadowoloną
miną.
Vivian starała
się przetwarzać informacje, ale jakoś wolno jej to szło. Nie mogła przestać
ściskać pięści. Przełknęła głośno ślinę.
- Czyli nie uratujecie mojego brata
– powiedziała słabo.
- Uratujemy – odpowiedział James
spokojnym głosem. – Tylko że chwilowo nie mamy jak. Zrobimy to w niedzielę.
- Farlow spróbuje wszystkiego,
żebyś dowiedziała się, że mu grozi – odezwała się Enya. – Że zabije go, jeśli
nie przyjdziesz, albo sprawi, że będzie cierpiał męczarnie. Emmett coś o tym
wie.
Vivian zerknęła
na rudzielca, który spuścił wzrok i po ruchu jego mięśni, odczytała, że mocniej
ścisnął rękę Jolene. Poczuła przypływ wyrzutów sumienia, ale szybko odtrąciła
je od siebie i spojrzała z powrotem na Enyę.
- To czysty blef – kontynuowała. -
Skoro Dorian ma w sobie takie duże pokłady energii, będą bali się go
skrzywdzić. Nie chcę nikogo urazić, ale Jolene z natury jest słaba. Dlatego
Farlow nie miał obaw w ranieniu jej. A skoro Doriana trzyma do wyższych celów,
nic mu nie zrobi, bo to by zaburzyło jego badania. Zresztą na nic mu się nie
przyda krzywdzenie go, jeśli ty nic o tym nie będziesz wiedziała.
- Rozumiesz co to znaczy? – zapytał
James.
Vivian pokiwała
głową, nie spuszczając wzroku ze swoich zbielałych kostek.
- Cóż, my musimy już wracać do
Worve – Dave podniósł się z siedzenia.
- Miło było was poznać –
uśmiechnęła się Adison, idąc w jego ślady. – I powodzenia.
- Wzajemnie – rzekł James. – My za
to zabierzmy się za sporządzenie szkolenia. W końcu mamy mało czasu.
Rozległo się
szuranie krzeseł i po chwili przy stole nie było już prawie nikogo. Emmett
przeniósł siostrę z powrotem na kanapę, a w tym czasie hologram Charlotte
podszedł do Vivian i położył rękę na jej ramieniu. Uśmiechnęła się tak jak
poprzednio – słabo, ale krzepiąco. Potem jednak spojrzała w stronę rudzielca.
- Emmett. Możesz przyjść do mnie na
chwilę?
Charlotte
odwróciła się i przeszła przez ścianę do innego pokoju. Panowała tam ciemność,
więc jej hologram służył jako oświetlenie, choć w pomieszczeniu wciąż nie było
widać zbyt wiele. Po chwili przez drzwi wszedł Emmett i zamknął je za sobą.
- Nie sądzę, żebym był w nastroju
na poważniejsze rozmowy – mruknął, chowając ręce do kieszeni.
- Rozumiem, że ostatnio było ci
ciężko i pewnie nie możesz poukładać sobie myśli. Mam podobnie, więc chciałam
to naprawić i staram się pomóc. Ale ja potrzebuję tego samego od ciebie –
Charlotte zatrzymała się na chwilę, patrząc jak Emmett podnosi na nią wzrok. –
Wiesz więcej o Oliverze niż ja. Skoro ty zostałeś zaszantażowany, on też mógł
być. Proszę cię, wiem, że czegoś mi nie mówisz. A ja nie wierzę ani w twoją
nienawiść do niego, ani w to, że zostawił mnie bez słowa.
Emmett przez
dłuższy czas wstrzymał jej wzrok, ale w końcu wypuścił oddech i odwrócił się.
- Nie mogę ci pomóc.
- Cholera Emmett, ja mam już dość!
- Ja tak samo! – odwrócił się,
rzucając jej wściekłe spojrzenie. – Doceniam twoją pomoc, ale jestem wykończony
dokonywaniem wyborów. Czy ratować swoją siostrę, czy przyjaciółkę, w której
zakochałem się w momencie, gdy mnie znienawidziła? Czy może jej brata? Czy próbować
się z kimś kontaktować? Czy nie narażać bliskich? Nie mam zamiaru teraz
wybierać między tobą, a Oliverem. Czy zrobił to pod przymusem, czy też nie,
odszedł bez słowa i nie ostrzegł nas w żaden sposób. Znalazłby jakikolwiek,
gdyby chciał. Sprawiłby, że niemożliwe stało się możliwym, jeśli naprawdę by mu
zależało. Życzę miłej nocy.
Emmett trzasnął
drzwiami, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Gdy podniósł powieki, zobaczył,
że Jolene wpatrywała się w niego ze zmartwieniem. Uśmiechnął się słabo i
pokręcił przecząco głową.
- Mamy tutaj gdzie spać? – zapytał,
spoglądając w stronę Jamesa.
- Tak – odpowiedział, nie odrywając
wzrok od tableta. - Piętro wyżej. Puste pomieszczenie z rozłożonymi materacami.
Ale musicie poradzić sobie bez zapalania światła.
Emmett bez słowa
podziękowania wyszedł drugimi drzwiami na mały korytarz, w którym znajdowały
się schody. Wspiął się na górę i otworzył drzwi do pokoju umiejscowionego tuż
nad salonem. Szybkim krokiem przemierzył pomieszczenie i usiadł na materacu
przodem do okna. Wpatrywał się w czubki wzgórz wznoszących się ponad ich
tymczasowym miejscem zamieszkania. Zamknął oczy, gdy usłyszał otwarcie drzwi, a
potem drobne kroki.
- Nie udawaj – rozległ się łagodny
głos Vivian.
- Nie wiedziałem kto to –
odpowiedział Emmett, podnosząc powieki.
Vivian usiadła
po turecku obok niego i również wyjrzała za okno. Jej błękitne oczy świeciły w
ciemności, mimo że na zewnątrz nie było zbyt wielu gwiazd, a wewnątrz panował
mrok. To zaczęło go przyciągać. Walcząc sam ze sobą, nachylił się w jej stronę
tak delikatnie, że nawet tego nie zauważyła.
- Przepraszam za mówienie ci, że
cię nienawidzę – odezwała się nagle.
Emmett jakby wyrwany
przez jej głos z jakiegoś czaru, odsunął się nieznacznie i wyjrzał znów za
okno. Czuł, że robi mu się gorąco.
- Nie szkodzi. Miałaś powód - burknął
- Okazuje się, że niezbyt słuszny.
Rozumiem, dlaczego to wszystko zrobiłeś. Na twoim miejscu postąpiłabym
dokładnie tak samo. Tylko że…
Emmett spojrzał
z zaniepokojeniem na Vivian, która się zacięła. Ścisnęła usta w wąską kreskę,
jak zwykle, gdy chciała powiedzieć coś niezbyt przyjemnego.
- Że co? – wypalił.
- Wciąż mam przed oczami ciebie w
górach. Ten wyraz twarzy i maskę. A potem czuję na ciele to ukłucie. Strach utyka
mi w gardle. Wiem, że tego nie chciałeś, ale wciąż to ty jesteś tym, który zabrał
mojego braciszka. Całe życie ufałam ci bezgranicznie, a teraz nie jestem w stanie.
A mimo tego podświadomie wiem, że mogę na tobie polegać – prychnęła, jakby
rozbawiona tym, co sama mówiła. - Czy to nie powinno się nawzajem wykluczać?
- Chyba powinno – przytaknął
Emmett, po czym zacisnął pięści. - Przepraszam cię. Ale mimo wszystko
chciałbym, żebyś miała do mnie znów zaufanie takie jak przedtem. Dokładnie
takie, o jakim mi powiedziałaś w górach.
Vivian
popatrzyła na niego z zaskoczeniem. Jednak jego wyczekujący wzrok, sprawił, że
skierowała spojrzenie w podłogę. Przymknęła powieki i pokręciła przecząco
głową.
- Wolałabym, żebyś tego nie
powiedział.
- Ja chyba też.
- Pewnie tak – uśmiechnęła się
delikatnie i otworzywszy oczy, spojrzała znów na wzgórza. – W tej chwili jestem
w stanie myśleć jedynie o Dorianie i tym biednym świecie, który według moich
snów niedługo przestanie istnieć. Zobaczymy, co będzie, gdy to wszystko się
skończy. Myślę, że tak będzie lepiej dla nas obojga.
Od dłuższego
czasu krople wody wściekle atakowały wszystkich w pokoju treningowym, który
zmieniono na jedno wielkie urządzenie wizualizujące. Vivian mrużyła oczy,
patrząc na hologram biegający w tę i we w tę. Kilka poprzednich zestrzeliła
dość szybko, ale potem zaczęła mieć problemy. Im więcej imitacji znikało, tym
następne były sprawniejsze. A ten wydawał się być limitem Vivian. Gdy dziewczyna
znów nacisnęła spust, jej przeciwnik odskoczył i kontynuował bieganie.
- No przestań!
- Musisz zacząć myśleć do przodu –
rozległ się głos za jej plecami.
Vivian odwróciła
się i zobaczyła Enyę. Tym razem miała na sobie ciemnozieloną bluzkę na
ramiączkach i spodnie z wojskowym wzorem oraz czarnym paskiem, do którego przyczepiono
różnego rodzaje bronie. W lewej dłoni trzymała jedną z nich, a prawą podpierała
się o biodro, mierząc cel Vivian spojrzeniem bystrych, ciemnobrązowych oczu.
- Musisz przewidywać jego ruchy –
wyjaśniła. - Skupiać się na tym, gdzie będzie za chwilę, a nie w momencie, gdy
strzelasz.
- To nie takie proste – mruknęła
Vivian.
- Strzelectwo nie jest proste.
Próbuj.
Vivian odwróciła
się z powrotem do hologramu, na którego widok skrzywiła się. Wyciągnęła rękę z
małym, lekkim pistoletem przed siebie. Przez jakiś czas w pełnym skupieniu
obserwowała ruchy imitacji, aż w końcu nacisnęła spust. Hologram odskoczył, ale
potem zastygł w bezruchu i zniknął.
- Tak! – Vivian zacisnęła pięści
jako znaku zwycięstwa.
- Trzynasty – powiedziała Enya.
- Robi wrażenie – odezwał się
drugi, męski głos.
Vivian odwróciła
się, żeby wyszczerzyć się do Emmetta, który stał z założonymi rękoma. Miał na
sobie takie same ubrania jak Enya, zresztą jak wszyscy trenerzy.
- Myśl, że te hologramy to ludzie,
którzy zabrali twojego brata – rzucił Emmett.
- W takim razie mogliby dać mi
imitację ciebie – wyszczerzyła się jeszcze szerzej.
- Bardzo śmieszne.
Nagle rozległ
się dźwięk zwiastujący jakiś komunikat, więc wszyscy spojrzeli w niebo, na
którym pojawiła się twarz mężczyzny operującego całym systemem.
- James Parker i Enya Ramirez są
proszeni o opuszczenie sali treningowej.
- To na pewno rada – mruknęła Enya.
– Emmett, przejmij moich uczniów.
Przyłożyła dwa
palce do czoła, luźno zasalutowała, po czym nacisnęła guzik na czarnej opasce
na ręce i znikła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz