Vivian
złapała się za głowę, gdy uderzyło w nią poczucie ociężałości. Próbowała
podnieść powieki, ale one również ważyły zdecydowanie za dużo. Dopiero po
dłuższej walce z nimi, udało jej się otworzyć oczy. Zmarszczyła brwi widząc, gdy
zorientowała się, że leży na kanapie z dziwnie wygiętymi rękoma. Spróbowała
nimi poruszyć, ale poczuła opór. Podniosła się do pozycji siedzącej i
zobaczyła, że była przywiązana metalowymi łańcuchami. Momentalnie przed jej
oczami pojawił się obraz z tamtej nocy. Twarz Emmetta, a potem wspomnienie
lekkiego ukłucia, które poczuła na karku, gdy odwróciła się do niego plecami.
Gwałtownie
skręciła głowę, by rozejrzeć po pokoju, ale jej wzrok utkwił na rudzielcu
śpiącym w fotelu naprzeciwko. Jego zwykle wypielęgnowana grzywa przypominała
gniazdo dla ptaków, a pod oczami miał cienie. Zupełnie jakby nie zmrużył oka od
kilku dni i dopiero niedawno mu się udało. Zapewne kiedyś ten widok rozczuliłby
Vivian, ale w tej chwili nie czuła absolutnie nic poza strachem i złością.
- Zdrajco –
zawołała.
Emmett
nie drgnął.
- Głupi rudzielcu.
Wciąż
bez odpowiedzi.
- Co za idiota –
mruknęła do siebie.
Nagle
Emmett wyrzucił ręce oraz nogi do góry, aż wstał z fotela i przyjął pozę
pięściarza, nieprzytomnym wzrokiem patrząc na otoczenie.
- Jednak naprawdę
jesteś debilem – skwitowała to Vivian.
Emmett
pokręcił głową i przetarł oczy, po czym jeszcze raz spojrzał na dziewczynę siedzącą
naprzeciwko, jakby upewniając się, czy to na pewno ona.
- Gdzie jest Dorian?
– zapytała Vivian, poważniejąc.
- Nie wiem. Ale
raczej nic mu nie jest.
- Raczej?!
- Tak mi się wydaje.
Nie dostaję informacji o nim.
- To dziwne, biorąc
pod uwagę, że dla nich pracujesz.
Emmett
prychnął i mruknął coś co brzmiało jak „mhm”, którego zawsze używał, gdy
sądził, że ktoś zadaje mu głupie pytanie. Vivian uniosła brwi do góry.
- Oczywiście, że nie.
A w górach postrzelił mnie leśny potwór, w którego przecież wierzę i sam
przytachał mnie tutaj, gdzie całkowitym zbiegiem okoliczności jesteś również
ty. Tak mam to rozumieć?
- Vivian…
- Nawet nie chcę cię
słuchać, skoro tak zaczynasz. Co jest mojemu bratu?
- Naprawdę nie
chciałem cię postrzelić. Doriana też nie.
- Wierz mi, że gdyby
nie te cholerne łańcuchy zabiłabym cię.
- Nawet nie wiesz, z
jaką chęcią pomógłbym ci w tym – mruknął. – Ale to tylko środek usypiający. Nic
mu nie będzie i tobie też, o ile się uspokoisz.
- Zdajesz sobie
sprawę jak ironiczne i śmiesznie to brzmi w twoich ustach, kiedy mówisz to do
dziewczyny przyczepionej do sofy w jednym pomieszczeniu z facetem, którego
nienawidzi oraz panicznie bojącej się o swojego młodszego braciszka?
- Może jest
ironiczne, ale na pewno nie śmieszne. Mówię poważnie. O ile zawsze podziwiam
twoją waleczność, w tej chwili modlę się, żebyś zmieniła się w milczącą
boidupę, bo to mogłoby ci uratować życie.
- Nie obchodzi mnie,
co się ze mną dzieje. Ważny jest Dorian!
- Za to mnie to
obchodzi!
Emmett
wydał z siebie warknięcie, po czym rozmasował skronie i usiadł na oparciu
swojego fotela. Siedział tak przez dłuższą chwilę, podczas gdy Vivian
rozglądała się za czymkolwiek, co mogłoby jakoś pomóc jej się wydostać z tych łańcuchów.
Ale nic takiego nie widziała. To było tylko zwykłe biuro. Gdy znów raczyła
obdarzyć spojrzeniem Emmetta, ten brał głęboki oddech i wydech, po czym zwrócił
na nią wzrok zbitego psa.
- O nie! Nawet nic
nie mów – zaprotestowała Vivian.
- Co do tego, co
powiedziałaś w górach…
- Zapomnij o tym.
Doszczętnie wypaliłeś to znaczenie tego, co powiedziałam. W tej chwili czuję
jedynie furię względem ciebie i strach o Doriana, więc dla własnego dobra
zamknij się.
Vivian
przez dłuższy patrzyła się na niego, jakby wzrokiem miała powstrzymać potok
słów cisnący się mu na usta. Nagle jednak zrobiła zdziwioną minę, jakby coś jej
się przypomniało. Przycisnęła jedną rękę do boku. Najpierw się uśmiechnęła, ale
potem powędrowała wzrokiem na zdezorientowanego Emmetta i mina jej zrzedła.
- A więc mówisz, że martwisz
się tylko o moje życie, ta?
- Tak – odpowiedział
niepewnie. – Coś knujesz.
- Nie, po prostu
sprawdzam, jak bardzo cię nienawidzę.
- Dzięki. Zawsze
dobrze mieć wsparcie w trudnych chwilach.
- Rzeczywiście.
Musisz pilnować biednej Vivian, żeby się nie ruszyła. Zdradzę ci sekret: nie
jesteś tu potrzebny – szepnęła.
Emmett
wziął krótki wdech i powoli wydmuchał powietrze, gapiąc się w sufit z pewnością
w celu uspokojenia. Gdy spojrzał na Vivian spod byka, ta machnęła ręką, żeby
podszedł. Emmett zdziwił się, ale zrobił to, trzymając się w bezpiecznej
odległości od jej nóg. Gdy to zauważyła, rzuciła mu mordercze spojrzenie, więc
stanął jeszcze bliżej. Znacznie zwróciła wzrok najpierw na swój prawy bok,
potem na Emmetta, a następnie znów na dół i na niego.
- Przepraszam, co ty
tworzysz? – odezwał się rudzielec.
- A tyle lat myślałam,
że tylko udajesz idiotę.
Vivian
przesunęła łokciem po swoim ubraniu, aż stało się opięte na boku. Dopiero wtedy
Emmett zauważył zgrubienie w miejscu, gdzie zapewne znajdował się biustonosz.
Na jego twarzy w krótkim czasie zagościło wiele emocji. Najpierw zaskoczenie,
potem konsternacja, później wyraz zrozumienia, a na końcu uznanie. Wystawił
jedną rękę w geście mówiącym, żeby poczekała. Podszedł o do drzwi i przyłożył
do nich ucho. Dopiero potem odkleił się od nich, wrócił do Vivian, włożył rękę
pod jej koszulkę i szybko wyjął spod biustonosza jej telefon. Dziewczyna
wystawiła, w miarę swoich możliwości, otwartą dłoń, ale Emmett zaczął coś
szybko pisać.
- Ej!
- Chwila – kliknął coś,
zaczekał chwilę i podał jej telefon. – Nie mogłem się powstrzymać, żeby w
ciebie nie rzucić czymś.
Vivian
spojrzała na niego niezbyt przekonana, ale potem zwróciła wzrok na ekran.
Weszła w skrzyknę mailową i natychmiast przeczytała dwie wiadomości od Charlotte.
Pierwsza brzmiała: zaczęliśmy badania, ale nie idą w dobrym kierunku.
Cladesi wciąż znikają. A druga: natura podsyca energię, będą chcieli ją
zniszczyć. Dalej. Vivian zaklęła pod nosem. Wychyliła się, żeby wyjrzeć za
okno. Chciała zobaczyć, gdzie trafiła, ale nie widziała nic oprócz nocnego nieba.
- Strasznie nie
lubię ośmiornic – odezwał się Emmett. – To takie strasznie przerażające
stworzenia, nie sądzisz?
Vivian
natychmiast go zrozumiała. Emmett zawsze powtarzał, że nie lubił Instytutu, bo
przypominał mu jakiegoś głowonoga. Tak więc szybko napisała „jestem gdzieś w
twojej pracy z dużym oknem, ale nie wiem gdzie on jest”. Usunęła wszystkie
wiadomości i wyłączyła telefon. Wystawiła go, więc Emmett wziął go do ręki i
odłożył z powrotem na miejsce.
- Nie myśl sobie, że
twoje wyznanie strachu, ujdzie ci na sucho.
- Oczywiście
– mruknął, rzucając się na kanapę obok niej.
- Spadaj stąd,
dopóki nie dowiem się, co jest z Dorianem.
- Mówię ci, że
wszystko powinno być dobrze.
Nagle
drzwi się otworzyły, więc oboje powędrowali do nich wzrokiem. W progu stała
kobieta o rzucających się w oczy kształtach i z długimi blond włosami.
- Nie za dobrze wam
tutaj? – rzuciła zamiast przywitania.
- Kajdanki.
Porwanie. Nie wiadomo, co z moim bratem. Raczej niespecjalnie – mruknęła
Vivian.
- I nie ma tu żadnej
roślinki – dodał Emmett.
- To też!
- Smutne – rzuciła
Lilith, po czym odwróciła się. – Emmett, za mną.
Rudzielec
wywrócił oczami i wstał z kanapy.
- Dowiedz się, co z
Dorianem – powiedziała Vivian.
- On się dowie, ale
ci nie powie – stwierdziła Lilith. – Ruchy.
Vivian
wydawało się, że minęła wieczność, odkąd Emmett zniknął z Lilith. Siedziała
nieruchomo, myśląc nad tym, jak uciec, czym rozwalić metal i co działo się z
jej bratem, ale wszystko to zdało się na marne. Wciąż nie miała odpowiedzi na
żadne z tych pytań. Gdy w końcu się poddała, znów położyła się na kanapie i
wbiła wzrok w zachmurzone niebo za oknem. Z zamyślenia wybił ją odgłos
otwieranych drzwi. Spojrzała w tamtą stronę i zobaczyła Emmetta, który wszedł
ze zrezygnowaniem wymalowanym na twarzy. Rudzielec opadł ciężko na fotel.
- I co z Dorianem? –
wypaliła Vivian.
- Nie mogę ci
powiedzieć.
- Żartujesz sobie ze
mnie.
- Chciałbym. Po
prostu…nic nie mów.
- Przez chwilę
zaczynało mi cię brakować, ale teraz przypomniałam sobie, że cię nienawidzę. I
mówię to poważnie.
- Wiem.
Vivian
zerknęła na niego badawczo, ale szybko odwróciła wzrok. Nie chciała patrzeć na
jego twarz, która wyrażała zbyt wiele złych emocji. Zaczęła zastanawiać się, jaki
był stan jej brata, skoro jej nie mówili. W końcu gdyby działo mu się coś złego,
zadbaliby o to, żeby wiedziała. Z rozmyślań jednak znowu wybiły ją drzwi. Tym
razem był to ktoś nowy. Wysoki mężczyzna o typowej azjatyckiej urodzie, w
garniturze z białą koszulą i jakimś znaczkiem wyszytym na kieszonce. Na jego
widok Emmett zdecydowanie się zaniepokoił, jakby wiedział, że jego pojawienie
się nie zwiastuje nic dobrego. Nowo przybyły wszedł do pomieszczenia i zamknął
za sobą drzwi i przyłożył palec wskazujący do ust, nakazując im milczeć. Vivian
i Emmett spojrzeli po sobie skonsternowani, po czym oboje zwrócili wzrok na
niego. Mężczyzna podszedł do rudzielca i wziął jego rękę. Postukał palcem w okolice
jego żył, a potem w swoje usta. Emmett przez jakiś czas patrzył na niego jak na
idiotę, ale w końcu zrobił minę, jakby go oświeciło. Podniósł koszulkę i
wskazał na miejsce, pomiędzy żebrami. Mężczyzna skrzywił się na ten widok, ale
sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej coś, co przypominało strzykawkę bez
igły. Przyłożył to koło palca Emmetta i nacisnął. Na twarzy rudzielca wykwitł
grymas bólu, a po chwili również ulgi, gdy w zbiorniku pojawiło się małe czarne
urządzenie, które nieznajomy odłożył na poręcz fotela. Emmett wyciągnął z
kieszeni spodni telefon i ułożył go obok. Obcy mężczyzna wskazał palcem na
Vivian, patrząc pytająco na Emmetta, ale ten pokręcił przecząco głową.
- Nie znudził ci się
ten sufit? – odezwał się rudzielec, wyciągając jakieś urządzenie.
- Trochę tak, ale
będę gapiła się na niego tak długo, jak będzie trzeba, byle cię nie oglądać –
odpowiedziała Vivian.
Emmett
przejechał laserem po łańcuchach, które pękły, i położył je bezszelestnie na
łóżko. Nieznajomy uśmiechnął się, kiwając głową z aprobatą. Wskazał na okno,
więc Emmett po cichu do niego podszedł, a po chwili dołączyła do niego
pozostała dwójka. Starszy mężczyzna przywiązał ich do siebie liną i dał małe
urządzenie chłopakowi. Emmett przez chwilę obracał to w swoich dłoniach, po
czym pokiwał głową. Wtedy mężczyzna odszedł od nich i machnął ręką. W momencie
gdy Emmett otworzył okno i wyskoczył przez okno z Vivian, mężczyzna wyszedł
przez drzwi tak, by trzask obu był w tym samym momencie.
Vivian
spojrzała w dół i okazało się, że stali na parapecie. Nie byli aż tak wysoko,
więc odetchnęła z ulgą. Emmett włączył urządzenie, które wystrzeliło przyssawki
do ściany wolnej od okien biur.
- Trzymaj się –
mruknął.
- Musimy iść po
Doriana.
- Dobrze, zaraz
wymyślimy, jak to zrobić.
Vivian
złapała się liny, przyczepionej do bioder Emmetta i po chwili oboje zjeżdżali
na dół, odpychając się od ściany szpiczastej budowli.
- W ogóle co to za
ludzie? – zdziwiła się.
- Tak szczerze to
nie wiem.
- Miałeś podsłuch.
- Tak. Ten pod skórą śledził mój
ruch. W telefonie słowa. Musimy się pospieszyć. Farlow szybko wykryje, że nie
ma ze mną kontaktu.
- Nie sądzisz, że należą mi się
jakieś wyjaśnienia?
- Tak. Ale potem. Ziemia.
Vivian i
Emmett delikatnie opadli na dach jednej z odnóży Instytutu. Rudzielec rozejrzał
się i po chwili w ciemności zobaczył zarys postaci, która machała do nich ręką.
Podbiegli tam, zeskoczyli z dachu i stanęli naprzeciwko kobiety ze spiętymi
włosami w czarnym, obcisłym ubraniu. Vivian przez chwilę myślała, że to znowu
Lilith, ale potem przekonała się, że nie. Nieznajoma znów machnęła ręką i
pobiegli za nią na parking, gdzie nakazała im wsiąść do samochodu. Gdy
wpakowali się z tyłu, ona usiadła z przodu, a kierowca ruszył w stronę bramy
wyjazdowej.
- Obiekty A i B są zabezpieczone,
w drodze do domu – powiedział mężczyzna za kółkiem, naciskając guzik na radiu.
- Obiekt C tak samo –
odpowiedział jakiś głos.
- Lokalizacja D wciąż
niezidentyfikowana – odezwał się ktoś trzeci z radia.
- Grupa D, kontynuujcie poszukiwania
tak długo, jak możecie. AB i C dopilnujcie, żeby nikt za wami nie jechał.
- Tak jest – odpowiedział
kierowca i ktoś jeszcze.
Przez chwilę w
samochodzie zapanowała cisza. Mężczyzna siedzący z przodu zboczył z głównej
drogi i zaczął kręcić się po bocznych uliczkach, zerkając co chwilę do bocznych
lusterek.
- Co to wszystko znaczyło? –
wybuchła w końcu Vivian. - Nie
chciałabym być jakaś wredna, ale chwilo jestem po podwójnym porwaniu, rozstaniu
z bratem, zdradzie przyjaciela i kłótni z nim, nie mówiąc już o jakimś tygodniu
w górach, więc jednakowoż nalegałabym na jakiekolwiek wyjaśnienia.
- Zabieramy was w bezpieczne
miejsce. To na razie powinno wam
wystarczyć – odpowiedziała jej kobieta z przodu. – Gdy dojedziemy, James
wszystko wam wytłumaczy.
- Chwila – odezwał się Emmett.
- James? – zapytała Vivian.
- Parker? – dopytywał się Emmett.
- Bądźcie cierpliwi – mruknęła
kobieta z przodu.
- Informowałeś go? – szepnęła
Vivian.
- No właśnie nie, a ty? – odparł Emmett.
Vivian pokręciła
przecząco głową, po czym spojrzała za szybę, próbując połączyć wszystkie wątki.
Jednak przez nadmiar myśli, nie dała rady i nie wiedzieć kiedy, odpłynęła w
sen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz